Jak potomek szlachty sprzedał supermarket, żeby napisać książkę o białoruskich wioskach


Piotr Karwecki jest pierwszym przedstawicielem swojego rodu urodzonym poza terenem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Obecnie mieszka pod Warszawą i przygotowuje do druku książkę o swoich przodkach. Sporo miejsca poświęca w niej historii byłych szlacheckich okolic na dzisiejszej Białorusi. Przyznaje się, że w jego dziele jest mowa o wszystkim – „o przeszłości, zdradach, intrygach i nawet seksie”.

Ojcowska tajemnica

W młodości Piotr marzył, żeby zostać marynarzem, wykształcił się na nawigatora, lecz prawdziwy sukces osiągnął w innej dziedzinie – w biznesie. Po latach wytężonej pracy został właścicielem dużego supermarketu, a wolny czas poświęcał podróżom.

10 lat temu życie handlowca całkowicie odmieniła, jak sam się przyznaje, wyprawa na Białoruś, w rodzinne strony jego ojca – Franciszka Karweckiego.

„Tamten wyjazd przeorientował moje priorytety, zmienił podejście do wielu spraw. Wtedy zapoczątkowałem wielką przygodę z historią, z ludźmi, z zapisywaniem wspomnień, z badaniami archiwalnymi. Ta przygoda cały czas trwa – aż do dzisiaj” – mówi.

Do podróży na Wschód zainspirowała Piotra pewna tajemnicza aura, która otaczała jego ojca Franciszka.

„Mój ojciec zmarł, kiedy miałem 7 lat – dodaje Piotr. – Nie zdążył mi wiele opowiedzieć o sobie. Tajemnica jego losów zmusiła mnie, abym w pewnym momencie zajął się poszukiwaniem swoich korzeni”.

Piotr wiedział jedynie, że ojciec urodził się we wsi Osipany w byłym powiecie oszmiańskim na Białorusi. Po wojnie wyjechał na zachód Polski – do Głogowa w województwie dolnośląskim, gdzie ożenił się z rodowitą poznanianką.[/vc_column_text][vc_column_text]

Францішак Карвэцкі – бацька Пятра
Franciszek Karwecki – ojciec Piotra

Pierwsza podróż na Białoruś i… zaskoczenie

Na wyjazd za Bug nie zgadzała się jednak żona Piotra – Ewa. Obawiała się reżimu Łukaszenki, milicji na rogatkach i KGB. Po jakimś czasie ustąpiła. Na Białorusi zaś z wielkim zaskoczeniem odkryła, że nikt jej z mężem nie kontroluje.

“Realia, które tam zobaczyliśmy, były całkowicie inne od tego, co wyobrażaliśmy sobie na podstawie przekazu mediów – opowiada Piotr. – Na Białorusi zastaliśmy całkiem niezłą infrastrukturę drogową, dość normalnie funkcjonującą gospodarkę, poza sferą rolnictwa. Nikt nas nie próbował aresztować, nikt nie inwigilował. Przeciwnie: pomagano po drodze, na granicy udzielono wskazówek, jak wypełnić deklarację. Nie oczekiwaliśmy aż tak ogromnej życzliwości ze strony Białorusinów”.

Piotr nie wiedział, gdzie konkretnie znajduje się wieś jego ojca – Osipany – oraz rodzinna miejscowość dziadka Pociewicze. Po drodze z Oszmiany do Smorgoń, nazwy których figurowały w rodzinnych opowiastkach, przypadkowo zobaczył drogowskaz z nazwą miejscowości i postanowił tam skręcić. Pierwsi ludzie, których Ewa i Piotr spotkali koło Pociewicz, pracowali w polu.

„Były chustki na głowach, sandałki – klimaty bardzo białoruskie – wspomina Piotr. – Zapytałem się, czy tutaj mieszkają jacyś Karweccy, bo podobno kiedyś mieszkali. „A tut usie Karweckija”, – odpowiedzieli z białoruska”.

[/vc_column_text][vc_single_image image=”30514″ img_size=”large”][vc_column_text]Dostawanie ziemniaków z piwnicy w Pociewiczach

Piersze odkrycia

Gdy zapukali do drzwi pierwszej chaty, Piotr i Ewa zapoznali się ze swoimi dalekimi krewnymi – Zenkiem i Gienią Karweckimi. Goście z Polski mieli bardzo niekompletne wiadomości o swoich krewnych, lecz w Pociewiczach te fakty ułożyły się w pewną ciągłość. Dziadek Piotra Adolf Karwecki, będąc w gorszej kondycji majątkowej od swojej młodej żony, przeprowadził się do niej, do pobliskich Osipan. Po jakimś czasie jego żona zmarła, pozostawiając mu kilkoro dzieci. Do opieki nad nimi wróciła z klasztoru w Wilnie jego siostra – Olimpia, nazywana na wsi po białorusku Ulimą. Zapoznała brata ze swoją przyjaciółką, usługującą w jej zakonie. Dziewczyna spodobała się Adolfowi i zostałą się jego drugą żoną. Z ich ślubu urodził się ojciec Piotra – Franciszek.

Możliwe, że w czasie II wojny światowej Franciszek działał w AK na terenie Wileńszczyzny. On opowiadał swojej żonie, że po wojnie był przetrzymywany przez Armię Czerwoną w obozie przejściowym, męczony, podwieszany za ręce związane z tyłu.[/vc_column_text][vc_single_image image=”30457″ img_size=”large”][vc_column_text]Piotr Karwecki (z lewej strony) ze zwoim krewnym Zenkiem Karweckim z Pociewicz

Jak ojciec postrzelił sowieckiego żołnierza

„Rodzina go wyciągnęła z obozu, po czym ukrywał się w ziemiance, a w lutym 1945 ze sfałszowanymi dokumentami, w których napisał, że jest młodszy, aby nie trafić do Armii Czerwonej, wraz matką i bratankiem wyjechał do Polski. Był na etapie w Białymstoku, później znalazł się we Wschowie – rekonstruuje fakty jego syn. – Nie do końca wiadomo, co robił od 1945 do 1949 roku, w którym znalazł się w Głogowie. W tajnych dokumentach UB, dotyczących „nielegalnych band zbrojnych” na terenie Rzeczypospolitej po wojnie, figuruje Franciszek Karwecki o pseudonimie “Agnieszka” z V Wileńskiej brygady “Łupaszki”. Bardzo prawdopodobne, że to chodzi o mojego ojca”.

Według bratanka Franciszka, który przedostał się z nim do Polski, wujek zawsze miał przy sobie broń. By on świadkiem, jak przy próbie rewizji przez radzieckiego żołnierza Franciszek postrzelił z rewolweru wojskowego, po czym zdołał uciec. Historia o tym była ukrywana w ciągu wielu lat nawet po śmierci Franciszka.[/vc_column_text][vc_single_image image=”30445″ img_size=”large”][vc_column_text]Rodzina Adolfa Karweckiego – dziadka Piotra – w Osipanach

Zapalenie płuc, ale skąd dziury w piersiach?

Jednego z braci Franciszka – Władysława, pozostałego na Białorusi, przetrzymywano w obozie filtracyjnym w Borysowie, chciano wcielić do Armii Czerwonej, ale on odmawiał. Dopiero gdy zagrożono mu i innym aresztowanym sądem za udział w AK i zesłaniem na Syberię, musiał się zgodzić i wstąpić do sowieckiego wojska. Dotarł do Berlina, ale kiedy wrócił po demobilizacji i chciał jechać do nowej Polski, odmówiono mu ze słowami, że jest obywatelem sowieckim, bo był przecież w Armii Czerwonej.

Уладзіслаў Карвэцкі – дзядзька Пятра
Władysław Karwecki – stryj Piotra

Jednego dnia dzieci Władysława zobaczyły ojca martwego, leżącego na ławie. Matka powiedziała im, że przywiozła Władysława ze szpitala, gdzie on zmarł na zapalenie płuc. Jednak ktoś z dzieci zauważył, że ojciec miał dziury w piersi. Piotr uważa, że Władysław mógł być w partyzantce antyradzieckiej i najprawdopodobniej zginął w potyczce.

„Ja osobiście sądzę, biorąc pod uwagę te dziury w piersiach, że zwłoki przywieźli do domu przyjaciele z oddziału, a matka powiedziała dzieciom o szpitalu, aby te się nie wygadały przed obcymi albo w szkole o przyczynie śmierci ojca. Tam za takie rzeczy wysyłano wtedy do Kazachstanu albo na Syberię” – mówi Piotr dodając, że był to rok 1949, kiedy na Zachodniej Białorusi nasiliła się kolektywizacja i wzmógł się opór miejscowej ludności.

W Pociewiczach Piotr dowiedział się, że siostra jego dziadka Olimpia była jedną z fundatorek kościoła w Sołach, a jej nazwisko dotychczas widnieje na tablicy na ścianie świątyni. W czasach Związku Radzieckiego Olimpia nie bała się uczyć miejscowych dzieci pacierzy i przygotowywać do pierwszej Komunii. Dla wielu osób była ona również „kumą” – matką chrzestną dla ich maleństwa. Była ascetką, która w swoim pokoju obok modlitewnika trzymała przypominającą o śmierci ludzką czaszkę.[/vc_column_text][vc_single_image image=”30537″ img_size=”large”][vc_column_text]Kościół w Sołach fundowany przez przodków Piotra Karweckiego

Szlacheckie korzenia

Dalsze poszukiwania Piotr kontynuował już w Polsce: “Najpierw zacząłem szukać w księgach metrykalnych w kościele Mormonów w Warszawie. Mormoni mają taką misję, że zbierają księgi metrykalne z całego świata”.

Potem były wyjazdy do archiwów w Wilnie i Mińsku, gdzie dowiedział się o swoim szlacheckim rodowodzie.

„W archiwum w Wilnie dla mnie było odkryciem, że ród Karweckich–Ramszów miał prawo do herbów Gozdawa i Łabędź” – przyznaje się.

Z dokumentów, do których dotarł, dowiedział się, że na początku XVIII wieku jeden z przedstawicieli rodu Karweckich przeniósł się z powiatu oszmiańskiego do województwa połockiego – do twierdzy na wschodnich rubieżach Wielkiego Księstwa Litewskiego – Siebieżu, który odpadł od Rzeczypospolitej po I–ym rozbiorze, a obecnie znajduje się w Rosji.

Po wojnach lub epidemiach właściciele ziemscy często pozyskiwali siłę roboczą oskarżając sąsiadów o brak szlachectwa. Jeśli oskarżony nie posiadał odpowiednich dokumentów, albo nie mógł znaleźć 6 świadków potwierdzających jego stan szlachecki, to stawał się poddanym. Widocznie podobna sytuacja zaistniała w Siebieżu, bo Tomasz Karwecki musiał udać się stamtąd do „swojej familii” w powiecie oszmiańskim po niezbędne dokumenty. Do dziś zachowały się one w Pskowie.[/vc_column_text][vc_single_image image=”30510″ img_size=”large”][vc_column_text]Kościół w Żupranach niedaleko od Pociewicz

Mistyka poszukiwań

Piotr przyznaje się, że w poszukiwaniach często towarzyszyło mu niebywałe szczęście. Dowiedział się np., że kilkutomowy publikator ze spisami wywodów szlacheckich znajduje się w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Kiedy tam się udał, to nie mógł uwierzyć własnym oczom – ostatni tom z serii ukazał się 1 września 1939 roku, w dniu rozpoczęcia się II wojny światowej, i akurat kończył się na nazwisku Karwecki.

„Dla mnie to była mistyka, palec Boży” – przyznaje się potomek szlacheckiego rodu.

Układanie własnego rodowodu nie było dla Piotra sprawą łatwą, ponieważ wiele starych ksiąg spalili w Oszmianie żołnierze armii napoleońskiej w kampanii 1812 roku ratując się przed siarczystymi mrozami.

Piotrowi jednak udało się ustalić, że wszyscy Karweccy wywodzili się spod Oszmiany. “Jest tam dużo miejscowości, których nazwy mają taki sam źródłosłów: Karwiec, Karwieliszki” – wylicza badacz.

Ród ten jest znany od początku XVIII wieku, ale Piotr uważa, że wcześniej jego przedstawicieli nazywano Rymszami bądź Ramszami.

„Pewna szlachecka rodzina, przyjmując pewien folwark, mogła już się mianować od tej posiadłości, od miejscowości, gdzie mieszkali, aby odróżniać się od innych członków rodu. Rymszowie po przeniesieniu się do Karwieca, zaczęli się mianować Rymszami–Karweckimi. Z czasem pozostał tylko jeden człon – Karwecki, bo dawniejsze nazwisko Rymsza zaczęto uważać za przydomek” – twierdzi podróżnik.

[/vc_column_text][vc_single_image image=”30586″ img_size=”large”][vc_column_text]Gienia Karwecka z Białorusi (od lewa) i Ewa Karwecka z Polski (od prawa)

Przeżycia, od których ciarki po plecach

Odnalezienie Karwieca – gniazda rodziny, jak uważa Piotr, wiąże się również z niemalże mistycznymi przeżyciami.

Podczas kolejnej wyprawy na Białoruś małżeństwo Karweckich przyjechało do Kamiennego Łogu tuż na granicy z Litwą. Na podstawie pewnych wzmianek w starych dokumentach Piotr przypuszczał, że tu może być gniazdo jego rodziny, lecz nikt z mieszkańców nie potrafił wskazać miejsca nazywanego Karwiec. Wreszcie ktoś poradził parze zapytać 90–letniego staruszka.

„Ja się odezwałem „Szczęść Boże”, a dziadek do mnie mówi: „Pan pewnie przyjechał poszukać tego Karwieca”. Pytam się: “A skąd pan wie?” A on odpowiada: „Bo ja wiedziałem, byłem pewny, że pan przyjedzie. Jak Boga kocham”. Aż mnie ciarki przeszły. Jakaś mistyka to była, niewytłumaczalne zjawisko” – opowiada Piotr.

Okazało się, że dziadek był kuzynem ostatniego właściciela tego folwarku – pana Zajankowskiego, który kupił te ziemie w czasach II Rzeczypospolitej i czuł się nobilitowany, bo władał dawną majętnością litewską.

Były roztopy, więc Piotr i Ewa musieli zostawić samochód, bo nie było jak dojechać na miejsce.

„Na miejscu dawnego Karwieca teraz jest polana. Ogromne dęby tam rosną, jest bardzo pięknie. Takie zejścia fantazyjne do piwnic, wapienne schody z piaskowca zachowały się, a więcej nic” – mówi Piotr.[/vc_column_text][vc_single_image image=”30541″ img_size=”large”][vc_column_text]Krajobraz na Oszmiańszczyźnie. Foto Wiktora Szukiełowicza

Jak chłop z białoruskiej wioski stał się woźnicą cesarza

Jedna zasłyszana historia prowadziła do następnej. Wraz z wiadomościami o własnej rodzinie Piotr dowiadywał się o przeszłości wiosek, zaścianków, chutorów, często także słyszał opowieści o życiowych tragediach obcych ludzi i zawiłościach ich losów.

Później we wsi Bojary (obecnie rejon ostrowiecki) Piotr dowiedział się, że jeden z Karweckich z tej miejscowości trafił do Petersburga, gdzie powoził bryczką ostatniego rosyjskiego imperatora Mikołaja II. Dotychczas w Bojarach opowiadają historię, jak cesarski woźnica przyjeżdżał tu wraz z rodziną. Jego żona, żeby pokazać przed mieszkańcami bogactwo, ubierała się w tak dużą suknię z wieloma falbankami i koronkami, że na jej widok wszystkie gęsi rozlatywały się po całej wsi z głośnym gęganiem.[vc_row][vc_column][vc_single_image image=”30485″ img_size=”large”][vc_column_text]Oficer, a później urzędnik w carskiej Rosji, urodzony w Pociewiczach, Walerian Karwecki wraz z rodziną[/vc_column_text][vc_column_text]

Tragedia Wierkielan

Przeraziła potomka oszmiańskiej szlachty historia Wierkielan, które niegdyś znajdowały się nieopodal majątku Kuszlany, należącego do białoruskiego poety Franciszka Bohuszewicza. W latach 30–ch XX wieku pan Olszewski z Wierkielan wraz z jedną córek zostawił resztę rodziny i przeprowadził się do kochanki w Wilnie lub Warszawie. Pani Olszewska zakochała się zaś w swym fornalu Jozefie Czerniaku. Nie miał on lewej ręki na wskutek jakiegoś zdarzenia wcześniej, lecz pełnił służbę w folwarku, pilnując lasu z karabinem na ramieniu.

Niezamożny Tomasz Karwecki z pobliskich Wiesławieniąt poszedł jakoś do pańskiego lasu, aby wyrąbać brzózkę na łóżeczko dla niedawno urodzonej córki Helenki. Miał nieszczęście, że napotkał jednorękiego Czerniaka, który już wczuł się w rolę nowego gospodarza. Postrzelił on śmiertelnie Tomasza.

Pani Olszewska bardzo się martwiła z tego powodu, bo żyła raczej w dobrych stosunkach z sąsiadami. Wykupiła zabójcę z więzienia i zbudowała malutki kościółek na rozstaju dróg, żeby przebłagać Boga. Jednak niby jakaś klątwa ciążyła nad tą rodziną, bo umierali jej potomkowie. Po kilku latach córka pani Olszewskiej stała przy pałąku obejmującym kopę siana. Pałąk pękł, uderzył w szyję dziewczynki i zabił ją, przebijając tętnicę. Dziewczynka została pochowana na cmentarzu dworskim, który jest obecnie zdewastowany, a nagrobki są zakopane w ziemi.

„Za pierwszego bolszewika” w 1939 roku pani Olszewska zdążyła wyjechać z majątku. W 1941, za Niemców, wróciła. Mieszkańcy wsi prosząc o wybaczenie zwracali jej zrabowane rzeczy. Pani Olszewska w ramach przeprosin albo poczucia winy nie przyjęła z powrotem krowy i części wyposażenia od rodziny zabitego Tomasza Karweckiego.

„Za drugiego bolszewika” pani Olszewska już tego szczęścia nie miała, została pojmana razem z Józefem Czerniakiem. Wywieziono ich do Smorgoni, gdzie podobno byli mocno katowani. Nie wiadomo, co się z nimi później stało. Dzisiaj nie ma śladu ani po folwarku, ani po jego dawnych właścicielach. Sam dom podobno został wywieziony do Smorgoni i został przeznaczony na mały szpital czy szkołę. Kościółek, ufundowany przez panią Olszewską, stał do lat 50, kiedy to komuniści rozebrali go, a kamień i cegłę wywieźli na budowę dróg.

„Tak przyszedł koniec szlacheckiej historii” – podsumowuje Piotr.

[/vc_column_text][vc_single_image image=”30572″ img_size=”large”][vc_column_text]Siedziba białoruskiego poety Franciszka Bohuszewicza w Kuszlanach niedaleko od byłych Wierkielan. Foto radzima.org

Książka jako upust emocjom

Wraz z żoną objechał on nie tylko wiele wiosek na Oszmiańszczyźnie, ale odwiedził inne miejsca związane z historią Karweckich – Siebież, Petersburg, Kaliningrad, Wiłkomierz. Dotarł niemal do samej arktycznej Workuty, gdzie byli zesłani bliscy jego ojca po II wojnie światowej.

„To była taka dawka wrażeń, uczuć, emocji, że nie mogłem się opanować, musiałem pisać. Chciałem również uporządkować informacje o tak trudno odkrywanej historii mojej rodziny” – przyznaje się Piotr.

W ten sposób zaczęła powstawać książka, prawda, żeby mieć czas na jej napisanie i dalsze badania, przedsiębiorca musiał sprzedać własny supermarket.

„Chciałem całkowicie odmienić styl życia. Pieniądze w tym przypadku nie były dla mnie ważne, bo pragnąłem robić to, co jest inspirujące, ciekawe, co daje poczucie spełnienia” – mówi.

Oprócz pisania nadal podróżuje oraz organizuje turystyczne rajdy samochodowe na Białoruś. Po wycofaniu się z biznesu Piotr ukończył pierwszy tom swojej książki. Materiały zebrał już na drugi.

„Jest to książka o rodzie, ale też opowieść w tradycji gawędy szlacheckiej o Oszmiańszczyźnie. Będą tam zdjęcia, listy, relacje. Opowiadam i o czterech braciach z antysowieckiej partyzantki, których nazywano w druku oficjalnym „bandą” Wincuka Karweckiego, i o mężczyźnie, który potrafił dużo wypić i nigdy się nie przewracał. Opisuje nawet tłuczenie kartofli dla świń. Zabójstwa, zdrady, seks – wszystko jest w tej książce” – opowiada.

Niedawno Piotr wrócił z wielkiej wyprawy po Afryce. Przez prawie dwa miesiące wraz z żoną Ewą, która zawsze go wspierała w podróżach, poszukiwaniach, badaniach archiwalnych, pokonał ok. 23 tys. km. Zwiedził Maroko, Mauretanię, Mali, Burkina Faso, Ghanę i Senegal.

„A jednak podróże na Białoruś i tak są dla mnie ciekawsze. Tam wszystko przemawia do mnie i pobudza moją wyobraźnię” – podsumowuje z tęsknotą w głosie.

Wiktor Szukiełowicz, belsat.eu

Aktualności