Ukraińskie Karpaty dla początkujących – poradnik turystyczny Biełsatu


Jeśli nie chce ci się oglądać walk o miejsce w konnym wozie do Morskiego Oka czy tłumów turystów na bieszczadzkich połoninach – ruszaj w ukraińskie Karpaty. Krainę jeszcze dość dziką, a przecież całkiem nieodległą.

Dlaczego tam?

Na terenie ukraińskich Karpat i Zakarpacia, od wieków ścierały się różne wpływy kulturowe etniczne czy polityczne: rumuńskie, węgierskie, ukraińskie, polskie, słowackie czy szerzej czechosłowackie, a wreszcie rosyjskie i sowieckie. Miejscowa ludność jest ciekawą mieszanką etniczną wschodnich Słowian oraz romańskiego ludu Wołochów, który przykoczował tu z Bałkanów, by potem jeszcze potem dotrzeć do Tatr i dalej. Tamtejsi górale mają więc wiele wspólnego z naszymi – jedzą bryndzę i bundz (zwany tu bucem), siedzą przy watrze – czyli ognisku, nocują w kolibach, a na siebie mówią „gazdo”.

Huculska para – obraz na szkle ze schroniska U Kuby.

Przed II wojną światową teren Karpat należących dziś do Ukrainy był podzielony pomiędzy Polskę i Czechosłowację, która od 1938 r. została zastąpiona przez Węgry w wyniku dokonanego w Monachium podziału kraju. Do dziś możemy tam spotkać kamienne słupki oznaczające granice. Ostatecznie granice regionu ukształtowały się po II wojnie światowej, gdy region Zakarpacia został zaanektowany przez ZSRR. Sowieci, łamiąc wcześniej zawartą umowę z Czechosłowakami, postanowili przyłączyć region w ramach „jednoczenia ruskich ziem”.

Dawny polsko-czechosłowacki słupek graniczny – dziś granica obwodów: iwanofrankowskiego i zakarpackiego.

Karpaty były ulubionym celem wypraw polskich turystów przed II wojną światową – szczególnie tych pochodzących ze wschodniej Galicji – ze Lwowa czy Stanisławowa, skąd znacznie bliżej na Czarnohorę niż w Tatry. Po wojnie z przyczyn oczywistych Polacy przestali jeździć w Czarnohorę czy Gorgany i zmianę przyniosło dopiero otwarcie granic w 1991 r. I można powiedzieć, że nawet stały się modne i na szlaku nietrudno spotkać rodaka – ale oczywiście nie w ilościach hurtowych i raczej nie tych, którzy w góry wybierają się w szpilkach, klapkach czy krótkich spodenkach i z torbą z popularnego marketu spożywczego.

Jak się dogadać

Polacy na szczęście nie będą mieli z tym większego kłopotu, bo szczególnie na zachodniej Ukrainie polski jest doskonale rozumiany. Jednak jak ktoś zna rosyjski, również nie zaszkodzi. Jeżeli zachce się wam nagle kontaktu z rodakami, to niech nie zmylą was liczne tu występujące pojazdy z polskimi tablicami rejestracyjnymi. W większości jeżdżą nimi rdzenni Ukraińcy. By ominąć cło, zawierają oni z Polakami umowę współwłasności samochodu i nie muszą przerejestrowywać go w kraju.

Pieniądze i dokumenty

Na Ukrainie twardą i szanowaną walutą jest polski złoty – dlatego nie warto brać euro czy dolarów, tylko po przekroczeniu granicy wymienić odpowiednią sumę. Granicę przekraczamy na podstawie ważnego paszportu.

Jak się tam dostać

Jeżeli planujecie krótszy wypad — zależy wam na czasie i jedziecie większą grupą, najlepiej udać się do najbliższego dworca autobusowego lub miejsca, z którego odjeżdżają busiki z Ukraińcami wracającymi do domu. Należy znaleźć kierowcę wożącego ludzi w do Iwano-Frankowska i namówić, by podwiózł was w Karpaty, a po paru dniach odebrał. Koszt takiego przedsięwzięcia z Warszawy wyniósł 300 zł od osoby w 7-osobowym busie. Jest to dość droga opcja, ale najwygodniejsza, bo kierowcy busików mają znajomości na granicy i w sprzyjających warunkach mogą ominąć kolejkę.

Podczas wędrówek często można spotkać chodzące samopas konie czy krowy.

Turyści zmotoryzowani mogą wybrać się samochodem, jednak muszą się liczyć z wielogodzinnymi kolejkami na granicy. Ponadto inaczej niż w przypadku wynajętego busika, jest się przywiązanym do miejsca zaparkowania samochodu, więc wycieczka musi się zaczynać i kończyć w tym samym miejscu.

Podróżujący w co najwyżej trzyosobowych grupach mogą spróbować przygody z Bla Bla Carem. Popularne są kierunki do Iwano-Frankowska – z którego do gór jest jeszcze ok. 80 km. Można poszukać, czy ktoś nie jedzie gdzieś bliżej np. do Jaremczy, czy Werchowiny – to na pewno opcja najtańsza.

Inną jeszcze opcją jest dostanie się do Lwowa pociągiem z Przemyśla, co jest pozwoli uniknąć wielogodzinnych kolejek i kontynuowanie podróży stamtąd. Pociąg do Iwano-Frankowska jedzie ok. 2 godzin. Na szczęście dworzec autobusowy w Iwanofrankowsku jest obok dworca kolejowego, więc przesiadka do autobusu np. do Werchowyny nie stanowi problemu. Niestety część marszrutek(czyli mikrobusów) ze Lwowa zatrzymuje się innym dworcu, który jest oddalony o kilka kilometrów od dworca kolejowego. Trzeba więc ustalić dokąd cię wiozą i w miarę możliwości wybrać najwygodniejszą opcję. Do Lwowa można też dostać się, przechodząc granicę w Medyce pieszo i potem przy pomocy busika (koszt ok. 25 zł od osoby) dojechać do dworca autobusowego we Lwowie.

Jaka trasa

Jeżeli masz cztery i pół dnia na wyprawę, czyli wyjazd po południu i powrót w nocy lub nad ranem (w zależności od kolejek na granicy) – proponujemy trasę po jednym z pasm ukraińskich Karpat – Czarnohorze: Werchowyna- Turbaza Zaroślak- Howerla (najwyższy szczyt Ukrainy) – Jezioro Niesamowite – Jezioro Brebeneskuł – góra Pop Iwan – schronisko „Chatka u Kuby” – Bystrec. Trasa jest wszechstronna, bo zapewni odrobinę masowej turystyki – czyli wejścia na najwyższy szczyt Karpat Howerlę – świętą górę Ukraińców i biwakowanie w górach oraz trochę dzikości przy zejściu z noclegiem w górskim schronisku.

Punkty do przejścia i zobaczenia. Podczas trasy korzystamy jednak z mapy papierowej – pamiętajmy że w górach nie ma zasięgu i mapa Googla może na nic się zdać.

Co zabrać?

Należy wziąć namioty, śpiwory i karimaty – oraz kuchenki turystyczne i odpowiednie naczynia, a także jedzenie na cały wyjazd, bowiem oprócz pierwszego dnia podróży w tylko turbaza Zaroślak oferuje nam pożywienie. Niektóre produkty, np. wodę czy nawet alkohol można uzupełnić u na bazarze pod Zaroślakiem – zresztą jak pokazuje doświadczanie, wodę można też pić ze strumienia – nikt z członków naszej wyprawy łącznie z dzieckiem nie miał związanych z tym komplikacji.

Należy więc zabrać jedzenie na 2 obiadokolacje i 2 śniadania – najlepiej rzeczy suche i lekkie, bo w górach każdy kilogram dodatkowy boli. Oczywiście idziemy w dobrych butach i zabieramy ze sobą ciepłe rzeczy, okulary, czapkę i coś od wiatru — na górze nieźle wieje. Pamiętajmy, że w jeszcze połowie czerwca na zboczach gdzieniegdzie leżą płaty śniegu.

W Czarnohorze śnieg nie taje prawie do końca czerwca

I oczywiście zaopatrujemy się w krem z mocnym filtrem UV. Naturalnie w sklepie kupujemy mapę Czarnohory z zaznaczonymi szlakami. W Polsce dostępna jest bardzo dobra mapa Czarnohory autorstwa Wojciecha Krukara i Mateusza Trolla. Ukraińskie mapy można też kupić na bazarze w Zaroślaku.

Dzień 1: Zaroślak i okolice

Do Zaroślaka (kontakt: zarosljak@gmail.com lub +380 68 162 0628 – brak str. internetowej) dostajemy się taksówką z centrum Werchowyny – stamtąd dojechać do tzw. KPP lub inaczej szlagbaumu (szlabanu) – czyli punktu wejścia do parku narodowego – gdzie trzeba zapłacić jakaś symboliczną opłatę. Dalej do Zaroślaka jest 8 km po pnącej się delikatnie górę drodze. Można też dojechać od razu na miejsce. Kosztuje to za pełną ok. 66 hrywien od osoby – ok. 300 hrywien za taksówkę.

Zaroślak

Zaroślak, a oficjalnie „Państwowe Przedsiębiorstwo Baza Edukacyjno-Sportowa Zasobów Olimpijskich Ukrainy” – to kilkupiętrowy hotel zbudowany u stóp Howerli na wys. 1330 m.n.p.m., w którym można poczuć duch jeszcze Związku Radzieckiego, a w wymiarze kulinarnym poczuć się jak ukraiński, a może i sowiecki olimpijczyk. Pierwsze schronisko powstało tu z inicjatywy Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego jeszcze w 1880 r. W okresie międzywojennym zbudowano to większy budynek, który nie przetrwał wojny.

Za zagospodarowanie terenu zabrały się władze sowieckiej Ukrainy w latach 50. ub.w. z charakterystycznym rozmachem. Wybudowano czteropiętrowy kompleks hotelowy, boisko i nawet zaczęto budować skocznię narciarską – jednak plany pokrzyżował rozpad ZSRR.

Nocleg w bazie kosztuje 230 hrywien (ok. 32 zł), a do tego za 140 (ok. 20 zł za posiłek) można dokupić wyżywienie – otrzymujemy ogromne zestawy żywieniowe sportowców: wielkie miski barszczu, kotlety, makaron, naleśniki, a na śniadanie 4 sadzone jaja i ogromną michę owsianki i racuchy. I choć hotel proponuje raczej nie najwyższy standard, to jednak dla samego klimatu warto w nim spędzić noc i nacieszyć się po raz ostatni ciepłym prysznicem.

Innym wariantem równie ciekawym i znacznie tańszym jest spędzenie nocy na nieodległym polu namiotowym, gdzie zatrzymuje się pełno młodzieży, więc zapewne pojawiają się okazje do integracji towarzyskiej. Nie należy jednak z tym przesadzać, bo przed nami daleka droga. Pod Zaroślakiem znajduje się spory bazarek, gdzie można kupić rozmaite drewniane pamiątki w stylu ciupag, dziadków do orzechów, podstawek pod naczynia, okolicznościowych medali, lokalnych nalewek, miodu. Można zaopatrzyć się w picie podstawowe produkty spożywcze i alkohol.

Dzień 2. Howerla i Brebeneskuł

Po obfitym olimpijskim śniadaniu jak najwcześniej wyruszamy niebieskim szlakiem na najwyższą górę Ukrainy Howerlę (2061 m.n.p.m). Zabierze nam to ok 2 godzin sprawnego marszu. Nie da się ukryć, że ten odcinek przypomina nieco wejście na Giewont – z racji swoistego folkloru. Howerla ma status świętości i wielu Ukraińców poczytuje sobie wejście na nią jako patriotyczny obowiązek. Niektórzy wchodzą z flagami, niektórzy nieco słabo wyposażeni – właśnie tacy nasi klapkowcy-szpilkowcy.

Po drodze można minąć malowniczy wodospad. Na szczycie ustawione są różne patriotyczne artefakty: pomnik z tryzubem, krzyż. Niektórzy turyści śpiewają hymn, inni całują krzyż – panuje atmosfera podniosło-piknikowa. My jednak idziemy dalej.

Wejście na Howerlę to dla wielu Ukraińców patriotyczny obowiązek.

Schodzimy czerwonym szlakiem, by po lewej zobaczyć Jezioro Niesamowite. Kiedyś słynęło właśnie z niesamowitej barwy i przejrzystości – jednak lata turystyki prawiło, że woda się nieco użyźniła i jeziorko zaczyna zarastać. Patrzymy więc na nie z góry i idziemy dalej ku naszemu miejscu noclegu. Jeziora o tajemniczo – tureckiej nazwie Brebeneskuł.

Jezioro Brebeneskuł – najwyżej położone jezioro na Ukrainie

Jest ono uznawane za najwyżej położone jezioro na Ukrainie (1801 m). Nad jeziorem znajduje się popularne miejsce do biwakowania. Niestety – na miejscu nie ma ani śmietników, ani toalet, więc osoby, które zechcą przespacerować się po okolicy, powinny zwracać uwagę na niespodzianki pod nogami. Jezioro jednak jest niezwykle piękne – ładniejsze nawet od Jeziora Niesamowitego i biwak tam jest niezapomnianym przeżyciem. Trasa z Howerli do miejsca nocowania zabierze ok. 3 godzin.

Dzień 3: Pop Iwan i schronisko Chatka U Kuby

Ostatni dzień będzie dniem najtrudniejszym, więc najlepiej wyruszyć jak najwcześniej – nawet o godz. 7. Na szczęście tego dnia będziemy mieli do czynienia głównie z zejściami oprócz wspinaczki na Popa Iwana. Ten fragment zabierze nam prawie 4 godziny marszu. Idziemy zatem dalej czerwonym szlakiem, by dotrzeć do podnóża słynnej góry.

Dlaczego słynnej? Pod koniec lat 30. stojący na czele Ligi Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej emerytowany generał Leon Berbecki zamarzył sobie wybudowanie obserwatorium astronomicznego w Czarnohorze. Zabrano się do tego z sanacyjnym zamachem bez liczenia się z kosztami. Na górze Pop Iwan – znajdującej się wtedy na granicy polsko-węgierskiej zbudowano 3-piętrowy kamienny budynek z basztą, na której umocowano kopułę obserwacyjną.

Dawne obserwatorium wygląda jak tajemnicze zamczysko

Obserwatorium otrzymało nazwę Białego Słonia — oficjalnie z powodu grubej warstwą śniegu, który osiadał na nim w zimie. Nieoficjalnie śmiano się, że obserwatorium w tym miejscu jest tak przydatnym przedsięwzięciem, jak właśnie biały słoń. Na stronie Karpaccy.pl można przeczytać bardzo ciekawe wspomnienia kierownika obserwatorium Władysława Midowicza. Obserwatorium zbudowane prawie na granicy państwowej wywołało falę plotek – jakoby pracowano w nim nad tajemniczą bronią – „promieniami motorowymi”. Okoliczna ludność była przekonana, że oprócz trzech pięter, budowniczowie we wnętrzu góry wykuli podziemne lotnisko.Pracownicy obserwatorium nie dementowali ich wcale, by zwiększyć prestiż zarządzanego przez siebie obiektu u miejscowych górali i władz.

Do dziś niesamowite wrażenie robi widok oddalonej góry, na której szczycie widać jakby kamienne zamczysko. Budynek po wojnie został porzucony i obecnie dzięki funduszom zdobytym przez Studium Europy Wschodniej UW powoli jest remontowany. Za jakiś czas powstanie tu schronisko.

By dotrzeć do obserwatorium, musimy nieco odbić ze swojej trasy. By jednak nie taszczyć ze sobą w górę i w dół plecaków, można je po prostu ukryć w kosodrzewinie, czy skalnej wyrwie. Jest pewne ryzyko, że ich nie znajdziemy. Ale jeżeli wierzymy w swoje szczęście (choć oczywiście zabieramy z plecaka paszporty i cenniejsze rzeczy) – warto tak zrobić, bo podróż do Białego Słonia staje się wtedy znacznie przyjemniejsza.

Docieramy do obserwatorium – oglądamy wspaniałe karpackie widoki i wracamy po plecaki. Potem odbijamy na prawo żółtym szlakiem w kierunku przełęczy nazwanej „Pohanym miscem” – czyli „Złym miejscem”. Tu czeka na nas najtrudniejsza część drogi. By dotrzeć do schroniska, musimy bowiem zboczyć ze szlaku i znaleźć nikłą ścieżynkę przez połoninę. Jest ona zaznaczona na mapie – jednak prowadzi czasem przez gęstą kosodrzewinę, a w jednym miejscu musimy przeskoczyć po kamieniach spory strumień.

Tu na mapie zaznaczono newralgiczny fragment, na który trzeba zwrócić uwagę.

W ten sposób dochodzimy do pojawiającego się raptownie szlaku czarnego i równoległego zielonego szlaku. I trzymając się czarnego szlaku, kierujemy się do schroniska: „Chatka u Kuby”. Gdy już wyjdziemy z lasu, niech drogowskazem będzie nadajnik telefonii komórkowej stojący na szczycie góry. Pod jej drugiej stronie znajduje się właśnie schronisko. Trasa od Popa Iwana do miejsca ostatniego noclegu zabierze nam ok 4 godzin.

Schronisko U Kuby mieści się w starej huculskiej chacie

Schronisko u Kuby znajduje się we wspaniałej huculskiej chacie położonej na połoninie. Kiedyś było ich tam kilkanaście – dziś ostała się jedna. W schronisku jest i bieżąca woda, dobrze wyposażona kuchnia i zimny (ale jednak) prysznic oraz normalna toaleta. Schronisko od wielu lat prowadzi Polak – były górski przewodnik – człowiek szorstki i specyficzny, ale świetnie poinformowany. Ze schroniska schodzimy do wsi Bystrec, gdzie może nas spotkać umówiony transport.

Bystrec to kres naszej wędrówki

Stamtąd też kursuje autobus do pobliskiej Worochty lub można próbować złapać okazję. Pamiętamy, że po odbyciu podróży warto zaproponować kierowcy trochę pieniędzy. Nam udało się np. przykład bez problemu zatrzymać przedpotopową ciężarówkę, która podwiozła nas parę kilometrów na pace. W Worochcie można odwiedzić bazar, gdzie można nabyć regionalne pamiątki oraz doskonałe miejscowe sery. Pamiętajmy jednak – oficjalnie nie wolno ich wwieźć do Polski z powodów sanitarnych.

Pozostaje tylko powrót i modlitwa, by kolejka na granicy nie była za długa. W pamięci pozostają wspaniałe krajobrazy – widok gór aż po horyzont, ukwiecone połoniny z piętnami śniegu poprzecinane górskimi strumykami. Naprawdę warto.

Turystów znużonych długim oczekiwaniem na granicy w Rawie Ruskiej zaprasza taki oto sklep

Tekst ma charakter wyłącznie informacyjny, a nie reklamowy. Autor nie odpowiada za usługi firm wymienionych w tekście, ani za zmiany cen.

Czytajcie więcej:

Jakub Biernat/belsat.eu

Aktualności