Tu czuć „rosyjski duch”. Jak na Białorusi powstaje piąta kolumna


Białoruskie dzieci – w obozach treningowych rosyjskich neonazistów. A wszystko to pod opiekuńczym skrzydłem prawosławnych duchownych.

Jeszcze cztery lata temu Aleksiej Milczakow chwalił się zdjęciami zabitych przez siebie szczeniąt. Dziś jest szefem tzw. grupy dywersyjnej Rusicz i szkoli białoruskie dzieci w obozach wojskowo-patriotycznych w Rosji. Dzieci trafiają tam z szeregu klubów kozackich, które działają przy cerkwiach prawosławnych w obwodzie witebskim.

Po publikacji na ten temat białoruski egzarchat odżegnał się od neonazistów i obiecał wyjaśnić sytuację. O zajęcie się sprawą zwrócono się też do prokuratury. Jednak liczyć na władze nie warto – uważa były kandydat na prezydenta, podpułkownik zapasu Mikoła Statkiewicz.

„Są one całkowicie zależne, przede wszystkim gospodarczo, od Rosji. Bo to jedyny luksus przez gospodarkę kontrolować całe finanse i zatrudnienie. I to drogo kosztuje. Taka gospodarka tylko generuje wydatki. I za to wszystko zawsze płaciła Rosja. Niech nawet mniej, ale płaci. I dlatego ręce są wykręcone – spróbuj tylko kogoś ruszyć z tego „ruskiego świata”, a tak smród się wzbije…”

Sam Aleksiej Milczakow już potwierdził informacje Naszej Niwy i oznajmił, że Rusicz ma wielkie plany wobec Białorusi. Organizacje kozackie, które w ostatnich latach organizują wojskowo-patriotyczne imprezy niemal w każdym obwodzie, współpraca z nazistami z tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej. Ile może kosztować ignorowanie takich oświadczeń, wiedzą już na Ukrainie.

„Jakieś centra rosyjskie, jakiś rosyjski blok… Bardzo marginalne partie i organizacje, których nikt nie traktował poważnie, w pewnej chwili stały się gniazdami separatyzmu” – przypomina Denis Kazanski, bloger z Kijowa.

Oprócz kwestii formowania odpowiednich poglądów wśród młodzieży podczas wyjazdów do Rosji, specjaliści radzą też pamiętać o tzw. rosyjskich centrach kultury i nauki. Działają one w Mińsku i w Brześciu, a w poniedziałek 23 maja powstanie trzeci – w Homlu. Obiecał to minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow.

„Z czego znany jest ten ośrodek? Przede wszystkim z tego, że na jego bazie utworzono przedstawicielstwo tzw. współpracy rosyjskiej w Republice Białoruś, które zajmuje się – można to śmiało powiedzieć – koordynacją i finansowaniem działalność różnorodnych prorosyjskich organizacji na Białorusi, wśród których są organizacje paramilitarne” – mówi Dzianis Iwaszyn, wolontariusz z centrum dochodzeń dziennikarskich InformNapalm.

Ale oprócz posiadania podobnych formacji, Rosja dominuje też na białoruskim obszarze informacyjnym. Swoje zaniepokojenie z tego powodu ostrożnie wyraził wiceszef administracji Aleksandra Łukaszenki Ihar Buzouski.

„Zawartość treści o Federacji Rosyjskiej w białoruskich mediach stanowi na dziś – co musi nas niepokoić z punktu widzenia naszej kultury narodowej – do 65 procent”.

Tzn. de facto rosyjskie media już teraz mają większy wpływ na obywateli Białorusi niż państwowe białoruskie. W dzisiejszej Ukrainie takie stosunki po prostu nie mogłyby istnieć. I z Kijowa radzą białoruskim władzom reagować jak najprędzej.

„I białoruskie, i białoruskie społeczeństwo muszą na to reagować, jeżeli jest im droga własna skóra. Jeżeli nie chcą powtórki z wydarzeń na Ukrainie – przy czym na znacznie większą skalę. Bo Białoruś jest mniejsza i jeśli tam zacznie się taka wojna, to ogarnie całe terytorium państwa. To będzie katastrofa” – ostrzega Denis Kazanski.

Pozostaje pytanie, w jaki sposób Mińsk, który na oficjalnym szczeblu nie wyraża zachwytu tzw. „ruskim światem”, zamierza przeciwdziałać takim procesom, nie psując stosunków z głównym sojusznikiem? Wg Mikoły Statkiewicza, nawet przy wielkiej chęci białoruskie władze nie mają takiego oparcia w strukturach siłowych.

„Tam wyczyszczono wszystko co było patriotyczne, narodowe. Ci ludzie, którzy mogliby dziś wystąpić jako gwarancja niepodległości, jej obrońcy – zostali wyczyszczeni. Kto pozostał? Faktycznie struktury siłowe są dziś jednym z zagrożeń dla istnienia państwa białoruskiego.

Delikatnie mówiąc, to niezbyt optymistyczna ocena. Tym niemniej na przedstawicielach resortów siłowych Białoruś się nie kończy. I dopóki nie ma żadnego bezpośredniego zagrożenia, nawet same władze mają jeszcze czas, aby przynajmniej zwrócić uwagę na taki mroczny scenariusz.

Usiewaład Szłykau, Biełsat

Materiał przygotowano w ramach programu “Praswiet”:

Aktualności