Skradzione święto – byłym krajanom noblistki nie pokazano jej sukcesu


W dniu, kiedy Swiatłana Aleksijewicz otrzymywała nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, Poleszukom skradziono święto. Moja matka była załamana: „Że też tak można, nasza dziewucha z Kapatkiewicz wyszła na ludzi, a nie ma jej jak obejrzeć!”

Matka postanowiła kupić miejscową gazetę, może tam co napiszą. Ale ja już sprawdziłem na stronie internetowej „Pietrykowskich Nowin” – Swiatłana Alksijewicz nie istnieje. Wymyślilismy sobie ją.

W czasie, gdy białoruscy fejsbukowicze zawzięcie dyskutują czy Aleksijewicz jest Białorusinką i czy to co trzeba powiedziała w swoim wystąpieniu, Poleszucy w swojej niszy informacyjnej z grubsza wyjaśnili, że to „nasza dziewucha”. W rejonie pietrykowskim, gdzie ukończyła szkołę – „nasza kapatkiewiczowska dziewucha”. W Narowli, gdzie przyszła pisarka pracowała w „Prypeckiej Prawdzie” – „nasza narowlańska”.

„Ale o dziwo – były praciwnik redakcji dostał nagrodę Nobla, a droga redakcja nie napisała ani słowa, oprócz wspomnienia jej nazwiska w rozdziale o historii gazety, który stoi na stronie internetowej od omszałych czasów, gdy w Narowli zjawił się pierwszy Internet. Ten marazm we wszystkich gazetach regionalnych nazywa się tak samo – „Sami przecież rozumiecie…”

Święta nie będzie

Święta nie będzie

Zgodnie z białoruską tradycją, z okazji wielkiego dnia w „Prypeckiej Prawdzie” powinnno ukazać się z dziesięć wywiadów z ludźmi, którzy na własne oczy widzieli laureatkę nagrody Nobla, dotknęli brzegu jej marynarki i siedzieli w tym samym redekcyjnym fotelu. Koniecznie należało dać opowieść stareńkiej nauczycielki, która nauczyła noblistkę czytać i pisać. A wieczorem na placu przed sklepem „Polesie” musiałaby się odbyć impreza – z paniusiami w kupnych strojach ludowych, z przedstawicielami władz terenowych o czerwonych licach, z pierożkami i samogonem.

Nazywa się to świętem regionalnym. Ale mieszkańcom Narowli je ukradziono. Może zobaczyli w państwowej telewizji kilka kadrów o Aleksijewicz w Szwecji i tyle. A święta nie ma. Aleksijewicz to nie hokej.

Nie można bić swoich

Spotykam koło sklepu dziadka Hanusza. Myślę, zapytam w celu przeprowadzenia ekperymentu, czy dziadek wie o Aleksijewicz.

„To przecież nasza kalinkowicka dziewucha!”

Czemu nie? Bohaterowie „Modlitwy czarnobylskiej” mieszkali też w rejonie kalinkowickim. Pisarka spotykała się z nimi, pisała o nich. Tak jak miejscowy krajoznawca Lakin jeździ po okolicy i pisze o moich krajanach. Czym on się różni od Aleksijewicz? Chyba tym, że nie ma Nobla.

Nie tak dawno o dziadku Hanuszu i innych poleskich pijakach napisałem artykuł. Wczoraj, w rozmowie telefonicznej pisarka Maria Wajciaszonak, znajoma Swiatłany Aleksijewicz, nie zgodziła się ze mną:

„Andruś, nie można o swoich tak pisać. Trzeba podejść do nich, porozmawiać, dowiedzieć się dlaczego tacy się stali, czym można im pomóc.”

Dzisiaj zgodzę się z Marią Antonowną. Ta „naszość” to normalne zjawisko na wsi. Krzywy i siwy, ale nasz. I nie można hańbić ich na cały świat. Przyjść do niego do chaty i powiedzieć jaka z niego paskuda – można. A wynosić śmieci za próg chaty – nie można.

Naszość – waszość

Jednak teoria filozoficzna „naszości” na Białorusi istnieje tylko na szczeblu regionalnym. Na cały kraj się nie rozpowszechnia. Kiedy Poleszucy z grubsza uznali Aleksijewicz za „swoją dziewuchę”, to po drugiej stronie obwodnicy Mińska kwestia „czyja ona jest” , dopiero jest dyskutowana.

Powiedziałbym, że Białoruś to całokształt kilku ideowych wiosek. W każdej są standartowe zestawy cech do określania „naszych – waszych”. Nie tak odpowiedział na pytanie – nie nasz, z obcej wioski. Z Aleksijewicz wszystko jest skomplikowane, bo jej zestaw odpowiedzi nie pasuje idealnie do żadnego zestawu pytań. A z drugiej strony – chce się przecież mieć laureatkę nagrody Nobla ze swojej wsi!

Dlatego jeden ją akceptuje, a inny – kategorycznie odmawia jej „naszości”. W Internecie snują się rozczarowane głosy: wystąpienie nie o nas, nie dla nas, nie o mojej rodzinie, nie o mojej wsi, nie po naszemu. I nos nie ten, i nie tą nogą poszła… Jakaż ona nasza?

I tak żyjemy w tej regionalnej „naszości – waszości”, wśród swoich i obcych. Proces jednoczenia się Białorusinów w ogólnonarodową „naszość” nie jest zakończony. Dlatego na zawodach sportowych powiewają różne flagi białoruskie. Dlatego, kiedy Białorusinka dostaje Nobla, nie wszyscy się cieszą.

I struktury państwowe, pion prezydencki działa wsiowymi metodami: lansować swoich i ignorować przybłędy z sądiedniej wioski. Nie, prawo do zwycięstw mamy tylko my, my mamy monopol na przywództwo!

Szkłowski pan naszą dziewuchę obraził

 

Mojej matce nie było dane zobaczyć, jak „kapatkiewickiej dziewusze” dają Nobla. Powiedziała, że będzie oglądać wiadomości. Na pewno parę kadrów pozwolono tam dostrzec. Ale to nie święto. Bo do święta trzeba przygotować się zawczasu, podaje się je nie w reportażyu a poprzez cały cykl radości, kibicowania i dumy. To, co jednoczy ludzi z różnych wiosek w jeden naród.

Nie mogę mówić w imieniu całej Białorusi, ale na moim Polesiu struktury państwowe takim marazmatycznym ignorowaniem rzeczywistości – przegrały. Szkłowski pan Łukaszenka naszą pietrykowską (mozyrską, narowlańską, kalinkowicką) dziewuchę obraził.

Nie, nie idą na Mińsk z widłami, ale gdzieś w głębi nieufnej poleskiej duszy, ten ze Szkłowa stał się trochę mniej nasz. Niech sadzi ziemniaki i trawę kosi, ale naszych dziewuch niech nie obraża.

Andruś Horwat, belsat.eu

Aktualności