Rosyjskie plany na ferie zimowe: zamiast Turcji – Turkmenistan, zamiast Egiptu – Syria?


Wystrzegać się żywności z importu, a urlopy spędzać w kraju. No chyba, że w Turkmenistanie, albo na froncie w Syrii. Oto recepta na wszelkie dolegliwości, którą swoim obywatelom wypisały rosyjskie władze i biura podróży.

Rosjanom szkodzą upały

Przed przeciążeniami organizmu oraz zakażeniami i infekcjami Rosjan mogą uchronić tylko ferie spędzane w kraju. Tak twierdzi Rospotriebnazdzor czyli Federalna Służba ds. Nadzoru w Dziedzinie Praw Konsumenta. To tam wykryto, jak bardzo szkodzą wyjazdy zagraniczne.

Szefowa tej instytucji Anna Popowa, będąca też głównym lekarzem sanitarnym kraju, zaleciła rodakom spędzenie zbliżających się ferii noworocznych i zimowych w ojczyźnie.

„Lepiej nie przeciążać organizmu amplitudami temperatur i zmianami klimatycznymi. W ciągu 7 – 10 dni organizmowi (zwłaszcza dziecięcemu) trudno dostroić się do warunków innej strefy klimatycznej, a potem w równie krótkim okresie – do warunków porządnej, rosyjskiej zimy” – oświadczyła Popowa.

Inny powód, dla którego Rosjanie powinni zapomnieć o urlopach w ciepłych krajach to, że w Rosji panuje stabilna sytuacja sanitarno-epidemiologiczna i nie ma ryzyka zarażenia się szczególnie groźnymi infekcjami. Co innego – „tam”.

Zainfekowana Europa

„W Europie obecnie jest wielu uchodźców z Bliskiego Wschodu i kierownictwo narodowych organów ochrony zdrowia jest zaniepokojone wzrostem zachorowalności gruźlicą. W Finlandii rośnie liczba przypadków zachorowalności dyfterytem. W Polsce bada się uchodźców na wirusowe zapalenie wątrobym gruźlicę i HIV. Mówi to o ryzyku skomplikowania się sytuacji epidemiologicznej” – ostrzegła również główna lekarka kraju.

Zagraniczne urlopy starał się też obrzydzić obywatelom… szef Rosturizmu – państwowej agencji ds. turystyki. Oleg Safonow ostro skrytykował tych, którzy kojarzą wypoczynek z egzotycznym morzem.

„Konieczność plaży i morza to w większości narzucony w ostatnich latach stereotyp, który postrzegamy jako własne zdanie. Nasi przodkowie, nawet ci zamożniejsi nie jeździli masowo nad zagraniczne morza” – przekonywał główny turysta kraju w „Rossijskoj Gazietie”.

Akurat te wywody brzmiały wyjątkowo nieszczerze. Zwłaszcza w porównaniu z ubiegłoroczną deklaracją majątkową urzędnika. Safonow okazał się nie tylko posiadaczem pięciu mieszkań w Moskwie, ale również dwóch domów nad Oceanem Indyjskim, na Seszelach… Teraz wykręca się, że owszem miał, ale już sprzedał.

Dla zwykłych mieszkańców Ufy lub Riazania to zapewne marna pociecha. Zresztą na nieudolne próby ich pocieszenia wyglądają same powyższe tyrady przedstawicieli władz, które po ataku terrorystycznym na rosyjski samolot pasażerski nad Synajem zawiesiły loty do Egiptu, a po zestrzeleniu przez tureckie lotnictwo rosyjskiego bombowca zakazały organizowania wycieczek do Turcji.

Zaniast Turcji… Turkmenistan

A może alternatywą stanie się dla nich rządzony przez groteskowego satrapę – prezydenta Gurbunguły Berdymuchamedowa – Turkmenistan. Może i dyktatura, ale kraj bliski i przyjazny Rosji. Taki pomysł ma przynajmniej Walentyna Matwiejenko, przewodnicząca Rady Federacji, izby wyższej rosyjskiego parlamentu.

„Turkmenia – to bardzo ciekawy kraj z ciekawą historią z zachowanymi unikalnymi zabytkami” – stwierdziła ostatnio w wywiadzie dla stacji TV Rossija 24.

Matwiejenko podkreśliła, że w dalekim nadkaspijskim kraju aktywnie rozwija się infrastruktura turystyczna – np. kompleks wypoczynkowy Awaza znajdujący się na wschodzie Morza Kaspijskiego.

Problemem może być jedynie konieczność uzyskania wizy turkmeńskiej. Matwiejenko jednak ma nadzieję, że sam Turkmenistan będąc zainteresowany w przyciągnięciu rosyjski turystów osłabi obecny tryb wizowy. Czy jednak władze tego jednego z najbardziej zamkniętych krajów świata pójdą na taki krok?

Karabin też dadzą?

Jeszcze dalej niż władze mierzą przedstawiciele inicjatywy prywatnej. Skoro zamiast do Turcji proponuje się wyjazdy do Turkmenistanu, to czemu nie zamiast Egiptu – latać do… Syrii?

To nie żart. Moskiewskie biuro podróży Megapolis planuje rozpoczęcie sprzedaży wycieczek do Syrii z możliwością wyjazdów na linię frontu – dowiedziała się „Nowaja Gazieta”. Miałyby to być wycieczki dla trzech – pięciu osób, trwające od czterech do pięciu dni. Kosztowałaby taka impreza ok. 1,5 tys. dolarów – wraz z biletami i zakwaterowaniem.

„To niszowy produkt, który będzie aktualny gdzieś w ciągu pół roku. Nie potrzebujemy wielu chętnych. Wystarczy 20-30 osób miesięcznie – mówią przedstawiciel organizatora. – Ludzie wsiadają do samolotu, lecą do Damaszku, meldują się w hotelu. Ja dzwonię do Syryjczyka, który ma samochód i on obwozi po ciekawych miejscach. Dla ludzi jest ciekawe popatrzeć, jak na ich oczach dzieje się historia.”

Nb. to nie nowy pomysł. Pomysłowi biznesmeni wcześniej organizowali podobne wycieczki na linię frontu do tzw. Noworosji, gdzie obwozili żądnych mocnych wrażeń turystów po miejscach, gdzie niedawno toczyły się walki pomiędzy separatystami a ukraińską armią.

Polityczny Sanepid

Ale ograniczona oferta turystyczna to nie jedyne wyrzeczenie, z którym w imię aktualnej linii politycznej Kremla (a oficjalnie – dla własnego dobra) muszą zmierzyć się Rosjanie. Bitwy, toczone rzekomo o zdrowie jej obywateli towarzyszą każdej batalii politycznej, a czasem i zbrojnej Rosji.

Na tym zaś froncie działa kolejna rządowa agencja. To Rossielchoznadzor, czyli Federalna Służba ds. Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego, używana do wprowadzania nieoficjalnych sankcji gospodarczych przeciwko państwom, z którymi Rosja ma akurat jakieś zatargi.

W r. 2006, gdy zaostrzyły się stosunki między Moskwą a Tbilisi, ten odpowiednik Sanepidu zakazał importu gruzińskich win i wód mineralnych. W Alazani dojrzał pestycydy, w Borżomi – zbyt niską jakość. Gdy w tym samym roku w Rydze odbył się pierwszy szczyt NATO na terenie byłego ZSRR, Rossielchoznadzor wykrył, że Rosjanom szkodzą łotewskie szprotki w puszkach.

Rok 2009. Unia Europejska zaprasza do Partnerstwa Wschodniego Aleksandra Łukaszenkę, a rosyjskie służby wykrywają szkodliwe substancje w białoruskim mleku i jego przetworach. Zorientowany głównie na Wschód białoruski eksport się załamuje, cierpią konsumenci w Rosji.

Dwa lata temu kryzys w relacjach z Kijowem przełożył się na zakaz sprowadzania z Ukrainy słodyczy firmy Roshen. W cukierkach produkowanych przez zakłady należące do prezydenta Poroszenki wykryto nagle trujące benzopireny.

Teraz Rosjanom i tak pozbawionym dostępu do objętej oficjalnym embargiem żywności z Zachodu, wmawia się, że szkodliwe jest wszystko co tureckie: ostatnio w telewizji pokazano wstrętne robale kłębiące się w pomidorach.

A gdy zabraknie spirytusu?..

U części konsumentów większą awersję wywołuje jednak cała ta maskarada.

„A gdyby nie zestrzelony bombowiec, to wszystko byłoby nadal zdrowe?” – ironizują internauci.

Oficjalnie retoryka antyturecka jest jednak w modzie. I to dosłownie. Rosyjscy projektanci szykują się do wypuszczenia t-shirtów z nadrukami: pomidorów i hasłem „Nie jem!” oraz prezydenta Erdogana uciekającego przed niedźwiedziem. Jest jednak pewien problem – nie było ich na na czym ich drukować, bo na granicy zatrzymano partię… zamówionej w Turcji bawełny.

„Turcja jest monopolistą na rynku tkanin w Rosji” – cytowały media gorzkie wyznanie projektanta Aleksandra Konasowa, który wymyślił antytureckie koszulki.

A w Internecie pojawiły się już niepokojące doniesienia, że zablokowanie importu z tego kraju może mieć dla Rosjan zaiste apokaliptyczne skutki. Otóż 70% produkowanej w Rosji wódki pochodzi z tureckiego spirytusu.

Co będzie, gdy i jego zabraknie? Chociaż akurat zmniejszenie jego spożycia mogłoby faktycznie pozytywnie wpłynąć na zdrowie obywateli, o które ponoć  tak troszczą się władze.

cez, belsat.eu/pl

Aktualności