Rosyjscy najemnicy w Syrii mogli działać bez zgody Kremla


Kreml nabrał w tej sprawie wody w usta, Putin przepadł, a po Internecie rozlewa się fala plotek, według których Amerykanie mieli we wschodniej Syrii zabić nawet 600 Rosjan.

Minął tydzień od pojawienia się informacji o masakrze rosyjskich oddziałów wspierających wojska rządowe Baszara Asada. 7 lutego w wyniku ostrzału artyleryjskiego i lotniczego w okolicach miasta Dajr az-Zaur na wschodzie Syrii według amerykańskich danych mieli zginąć rosyjscy najemnicy. Brak oficjalnych informacji powoduje pojawienie się coraz bardziej fantastycznej liczby ofiar – z początkowych 100 osób wzrosłą ona już nawet do 600 zabitych.

Na razie jednak ujawniono nazwiska ośmiu zabitych. Są to Aleksiej Szichow z Niżnego Nowogrodu, Władimir ps. Apostoł, Rusłan Gawriłow z obwodu Swierdłowskiego, Aleksiej Ładygin z Riazania, Stanisław Matwiejew i Igor Kosoturow z miasta Azbest w obwodzie Stwierdłowskim, Władymir Łoginow z Kalinigradu oraz Kirył Ananiew z Moskwy.

Nieco światła na to, co wydarzyło się we wschodniej Turcji, rzucił wywiad z wdową po jednym z zabitych Jeleną Matwiejewą udzielony portalowi Znak.ru. Kobieta podejrzewa, że jej mąż walczył w składzie prywatnego oddziału najemników tzw. Grupy Wagnera. Zabici Stanisław Matwiejew i Igor Kosoturow mieli przedtem walczyć w Donbasie w latach 2015-2016. Byli oni członkami paramilitarnych organizacji kozackich. Zdaniem kobiety z samych jedynie okolic Azbestu do Syrii miało pojechało 30 najemników, co może potwierdzać dużą liczebność oddziału.

Miejsce nieudanej ofensywy sił wiernych Asadowi:

Rozbicie dwóch pododdziałów „armii Wagnera” potwierdził też były dowódca walczących na Donbasie rosyjskich oddziałów Igor Girkin. Jest on jednak znanym krytykiem rosyjskiego zaangażowania w Syrii i wielokrotnie twierdził, że jest to jedynie przykrywka służąca zamrożeniu konfliktu w Donbasie. Jego zdaniem wielu z zabitych przedtem walczyło jako ochotnicy w Donbasie.

Szumowi medialnemu w tej sprawie towarzyszą niecodzienne wydarzenia – jednym z nich jest zniknięcie Putina, który od kilku dni nie pojawia się publicznie i, jak 12 lutego poinformował Kreml, przyczyną jest przeziębienie prezydenta.

Przedwczoraj pojawiła się również informacja o tym, że lider Czeczenii Ramzan Kadyrow zakończył misję podlegających mu pododdziałów w Syrii. Przez półtora roku prawie 400 Czeczeńców miało pełnić w Syrii funkcje policyjne i ochraniać obiekty rosyjskiego Ministerstwa Obrony.

W sprawę włączył się jeden z opozycyjnych kandydatów na prezydenta Rosji Grigorij Jawliński, który zaapelował do Władimira Putina o wyjaśnienie co wydarzyło się w Syrii i kto poniesie odpowiedzialność za ewentualną śmierć Rosjan.

Zdaniem korespondenta wojennego PAP w Syrii Witolda Repetowicza istnieje jedynie pośredni dowód, że ofiarami ataku Amerykanów rzeczywiście byli Rosjanie. Chodzi o cichą zgodę, którą Rosja kilka dni temu udzieliła dla tureckich nalotów w okolicach Afrinu w północno-zachodniej Syrii, gdzie tureckie wojska toczą walki z Kurdami.

– Dolina Eufratu (gdzie doszło do rzekomej masakry Rosjan – Belsat.eu) nie jest pierwszoplanowym teatrem działań. Najważniejszymi miejscami starć są Afrin, Idlib i to co się dzieje wokół Damaszku. Jedynym widocznym efektem tego, co się stało we wschodniej Syrii, jest to, że Rosjanie zapalili zielone światło dla tureckich nalotów w Afrinie. Skorzystali więc z tej sytuacji najbardziej Turcy. – podkreśla w rozmowie z Biełsatem.

Dziennikarz uważa, że ani informacje o stratach nie są wiarygodne, ani nawet nie wiadomo czy rosyjscy najemnicy walczyli w interesie Rosji.

– Mogli oni walczyć bezpośrednio dla Asada czy Iranu. Istnieje wersja, że doszło tam do walki o wpływy w jednym z arabskich plemion, którego część trzyma stronę Asada, a druga Syryjskich Sił Demokratycznych SDF. Rosjanie mogli być najemnikami w służbie lokalnego szejka dowodzącego proasadowską milicją – dodaje.

Zdaniem Repetowicza atak Amerykanów odciąga uwagę od znacznie ważniejszych procesów: układów Rosji z Turkami i Izraelem, gdzie Rosja “wkłada kij w szprychy Asadowi i Iranowi”.

Podobnie uważa założyciel grupy śledczej Conflict Intelligence Team zajmującej się monitorowaniem działań rosyjskich wojskowych za granicą – Rusłan Lewiew. Aktywista w wywiadzie dla Radia Svoboda podkreślił, że działania Grupy Wagnera były nieuzgodnione z rosyjskimi wojskowymi, którzy zostali poinformowani o ataku, a rosyjskie władze dotychczas nie występowały z ostrymi oświadczeniami potępiającymi USA.

Jego zdaniem straty można ocenić jedynie na około 20-30 osób. Ekspert uważa, że śmierć 100 lub 200 osób oznaczałaby, że Amerykanie musieliby zaatakować kolumnę około 1 tys. osób, a to oznaczałoby długotrwały bój, a nie krótkie bombardowanie. Aktywista podkreśla, że wagnerowcy dobrze strzegą swoich tajemnic. Widać to po usuniętych profilach w sieciach społecznościowych należących do zabitych członków grupy. Zachowanie tajemnicy również dotyczy rodziny zabitych, którzy otrzymują ostrzeżenia, że nie otrzymają rekompensaty jeżeli nie będą milczeć.

Wersję o działaniu najemników na własną rękę potwierdził w wywiadzie dla Bloomberg Witalij Naumkin, doradca rządu Rosji ds. Syrii:

– Nikt nie chce zaczynać światowej wojny z powodu ochotnika czy najemnika, który nie był wysłany przez państwo, a został zabity przez Amerykanów – powiedział.

Dziennikarze Biełsatu dotarli do informacji, że w szeregach Grupy Wagnera służyli również Białorusini – jeden z nich zginął w Syrii 19 września ub.r.

Jb, Pjr, CEZ belsat.eu

Aktualności