Przedstawiciel Komitetu Helsińskiego: Łukaszenka rozpoczął „miękką białorutenizację” ze strachu przed Rosją


Z powodu wieloletniej dyskryminacji języka białoruskiego mieszkańcy Białorusi nie tylko rozmawiają w języku wschodnich sąsiadów, ale również przejęli ich poglądy polityczne. Władze dostrzegły ten problem i ostrożnie próbują go rozwiązać – uważa ekspert z Białoruskiego Komitetu Helsińskiego Leanid Marchotka.

– Zauważa pan zmiany w stosunku władz do języka białoruskiego?

– Na samym początku swoich rządów Łukaszenka mówił, że w języku białoruskim nie można wykładać i że wyrazić dogłębnie w mim jakąś myśl też jest niemożliwe. A teraz i przywódca państwa i inne osoby z najwyższego kierownictwa sugerują, że bez języka nie ma identyfikacji i nie ma państwa. I są temu winne wydarzenia na Ukrainie, i retoryka Rosjan, że „będą czołgami bronić wszystkich, którzy mówią po rosyjsku”. Łukaszenka rozumie, że bez języka nie ma mowy o żadnej suwerenności.

– Wg rosyjskich mediów, na Białorusi trwa obecnie „miękka białorutenizacja”. Podziela Pan tę opinię?

– Tak. Do przywódcy państwa też dotarło: jeśli chce pozostać prezydentem odrębnego państwa, to język białoruski trzeba wspierać, żeby ludzie rozumieli, że mimo wszystko to nie Rosja. Jak wiadomo, w Mińsku białorutenizacja jest najbardziej odczuwalna. W regionach odbywa się to bardziej na poziomie deklaracji niż czynów. Np. komitecie wykonawczym w Soligorsku nie ma na drzwiach ani jednej tabliczki po białorusku, co jest obrazą dla posługujących się tym językiem ludzi, którzy przychodzą do tego urzędu. Pisaliśmy zresztą w tej sprawie do Ministerstwa Sprawiedliwości, gdzie potwierdzono istnienie problemu: tak, i w sądach i w lokalnych urzędach muszą być nazwy w języku białoruskim. Co gorsza, w Soligorsku nie ma ani jednej białoruskojęzycznej szkoły ani przedszkola. To oburzający przypadek, ale tak jest we wszystkich regionach kraju.

– Przygotowaliście sprawozdanie o dyskryminacji białoruskojęzycznych obywateli i wysłaliście je do administracji prezydenta, gdzie nie zostało rozpatrzone. Jaki będzie jego dalszy los?

– Informowaliśmy w nim o tym, że urzędy państwowe bezpośrednio łamią prawa ludności bialoruskojęzycznej. Nagrywaliśmy na wideo wszystkie te rosyjskojęzyczne tablice reklamowe, ogłoszenia i tabliczki. W administracji sprawozdania nie przyjęto z powodów formalnych. Poprawiliśmy co należało i spodziewamy się teraz na współdziałanie ze strony państwa. Mówiliśmy tam zresztą m.in., że niedawno w kraju pojawiła się litewska marka Mart Inn., której cenniki są albo po białorusku, albo w dwóch językach. Dlaczego cudzoziemcy bardziej szanują nasz język?

– Jakie konkretnie kroki należy podjąć?

– Chcemy, aby wszyscy urzędnicy państwowi musieli zdawać obowiązkowe (a nie dobrowolny jak teraz) egzaminy w języku białoruskim. Jasne, że jeżeli zrobić by to teraz, to 80 proc. z nich trzeba byłoby zwolnić. Ale można przecież zorganizować dla nich kursy zmiany kwalifikacji – w łatwy i nieskomplikowany sposób.

– Dlaczego Białorusini nie tylko rozmawiają, ale nawet „myślą” po rosyjsku?

– Sytuacja jest trudna. Dzięki propagandzie płynącej z rosyjskich kanałów TV, 70 proc. Białorusinów jest przekonanych, że „Krym jest nasz”. Wielu ludzi jeździ po kraju ze wstążkami św. Jerzego na samochodach. To ludzie zatruci ideologią jak w Donbasie. W przypadku jakiegoś napięcia, na rozkaz Kremla będą szturmować urzędy i wieszać na nich rosyjskie flagi. Myślę zresztą, że sami urzędnicy szczerze wierzą w to co im pokazują w telewizji. Na szczęście są też sukcesy – wywalczyliśmy ogłoszenia po białorusku w komunikacji miejskiej w Mińsku. Wywalczyliśmy rządowe postanowienie, że urzędnicy są zobowiązani do odpowiedzi w tym języku, w którym dostali zapytanie. Groźba utraty państwowości i suwerenności jest realna i władze zdały sobie z niej sprawę. Są postępy, chociaż drobne. Ale kardynalnych zmian można oczekiwać dopiero po zmianie systemu politycznego, kiedy sami będziemy wybierać władze, a nie żyć wg zasad i pojęć jednego człowieka.

Rozmawiał Jauhien Balinski, belsat.eu

 
Aktualności