Profesor biologii poszedł na wojnę w Donbasie razem ze swoimi studentami WYWIAD BIEŁSATU


Jewhien Dikyj, który w cywilu był wykładowcą biologii w Akademii Kijowsko-Mohylańskiej opowiedział jak trafił do ochotniczego batalionu Ajdar i z kim w rzeczywistości walczą ukraińscy żołnierze.

Z Jewhenem Dikyjem rozmawiała w Wilnie Nasta Jumien

Czy miał pan jakieś doświadczenie wojskowe?

Żadnego, nawet nie skończyłem kursów wojskowych na uczelni. Wróg napadł na naszą ziemię i jestem tak wychowany, że wszyscy mężczyźni powinni wtedy stanąć do obrony. Nie chciałem wysyłać na front swoich studentów i kryć się za ich plecami – poszliśmy razem.

Na samym początku konfliktu, struktury obrony nie działały i nie przychodziła pomoc z Kijowa. Jak sobie radziliście?

Wszystko opierało się na  samoorganizacji. Od państwa otrzymaliśmy jedynie straszny komplet mundurowy, w którym nikt nie chciał chodzić i mundury kupowaliśmy sobie sami. Otrzymaliśmy również broń i po jakimś czasie, nie od razu status prawny. Wszystkie pozostałe rzeczy: buty, ubrania, jedzenie i nawet rozmaite przyrządy – do nocnego widzenia, lornetki, radiostacje otrzymywaliśmy bezpośrednio od ludzi.

Wasz przeciwnik dysponował silną bronią i działał nieprzewidywalnie, jak sobie z tym radziliście?

Na początku wojny, gdy w ogóle niczego nie umieliśmy i prawie niczym nie dysponowaliśmy. Jednak wtedy przeciwko nam wystawiono głównie formacje paramilitarne, czyli inaczej mówiąc bandy złożone z miejscowych kolaborantów, których faktycznie można nazwać pospolitym ruszeniem (separatystów – Belsat.eu). Połowę tych oddziałów stanowili  obywatele Federacji Rosyjskiej. Rosyjscy oficerowie dowodzili nimi i szkolili, jednak mimo wszystko była to armia nieregularna. Rosja starała się zamaskować swoją obecność. To uratowało nam życie i pozwoliło przygotować się i wyprosić u dowództwa jakiś stary wygrzebany w magazynach  sprzęt. Gdy przyszły pułki i dywizje regularnej rosyjskiej armii mieliśmy już trzymiesięczne doświadczenie bojowe. I dlatego plan Putina się nie udał –  rosyjska armia nie pozwoliła nam oswobodzić Donbasu, jednak też nie udało jej się dojść nawet do granic obwodu donieckiego, nie mówiąc o innych terytoriach . Linia ustalona podczas rozmów w Mińsku jest linią, na której udało nam się zatrzymać pochód regularnej rosyjskiej armii.

Czy operacja antyterrorystyczna powinna zostać zakwalifikowana jako wojna?

Cały kraj doskonale sobie zdaje sprawę, że mamy do czynienia z regularną wojną. I nie chodzi o wojnę domową, a więc  konflikt wewnętrzny. Choć wykorzystywani są w niej częściowo  nasi obywatele, to biorą w niej udział regularne jednostki rosyjskiej armii. Dam przykład – dowódcą plutonu zwiadowczego w batalionie Ajdar jest etniczny Rosjanin z Krymu. Uczciwe wykonuje swoją pracę, ale mówił, że gryzie go sumienie, i że z trudem mu się walczy przeciwko własnym obywatelom, tylko dlatego, że politykom między sobą nie udało się dogadać. Ale kiedy braliśmy Wergunkę – miasteczko pod Ługanskiem, doszło do kilkugodzinnej walki kontaktowej, czyli takiej, gdy widzi się twarze przeciwników. A coś takiego rzadko się zdarza. I po walce dowódca zwiadu ma za zadanie pozbierać dokumenty zabitych wrogów. I przychodzi zmęczony, ale szczęśliwy. „Chłopaki – mówi – ulżyło mi.   Mogę spać spokojnie, to nie wojna domowa, bronimy się przed agresją zewnętrzną. Tu nie ma ani jednego paszportu ukraińskiego – sami Rosjanie i do tego zawodowi żołnierze. Teraz będę walczyć z czystym sumieniem.” I rzuca na stół kupę rosyjskich paszportów i książeczek wojskowych.  Wszyscy wiedzą, że walczymy z wojskiem obcego państwa, jednak nasi politycy boją się nazwać to wojną. Na początku mówiono, że wnika to z faktu, że gdy kraj jest w stanie wojny nie można przeprowadzać wyborów, a musieliśmy zmienić parlament i prezydenta. Oprócz tego dochodziły kwestie finansowe. Wojna oznacza, że nie możemy otrzymywać kredytów zagranicznych i silnie spada ocena inwestycyjna kraju. A i tak jest ona niska i grozi nam spadek do poziomu Kongo. Do tego 30 proc. naszej produkcji trafia na rynek rosyjski, i to też argument, że wypowiadać wojny, gdyż oznacza to zablokowanie handlu.  Jednak nasze władze, gdy prowadzą zbiórki pieniężne, gdy prezydent zwraca się do nas ochotników na użytek wewnętrzny nazwa to wszystko wojną. Jednak boi się usankcjonować ten stan prawnie. Sytuacja jest idiotyczna – walczymy z dywizją kantemirowską, czy bierzemy do niewoli desantowców z Pskowa, a oficjalnie bierzemy udział w operacji antyterrorystycznej.

Wielu Rosjan uważa ukraińskie bataliony ochotnicze za faszystów i organizacje bandyckie. Jak wytłumaczyć im że jest inaczej?

Ciężko udowadniać, że nie jest się wielbłądem. Na Ukrainie jak w każdym inny kraju istnieją ludzie o poglądach ultraprawicowych. I u nas tym ludziom udało się sformować dosłownie trzy bataliony ochotnicze. A łączna liczba batalionów ochotniczych to 54. Wystarczy porównać te dwie liczby. Nie mówiąc o tym, że tym nacjonalistom bardzo daleko do nazizmu. Po drugie nasze bataliony są wielonarodowe. Walczą w nich obywatele Ukrainy wszystkich narodowości. Wspomniany dowódca zwiadu w moim batalionie jest etnicznym Rosjaninem, który uczy się ukraińskiego dopiero teraz, ale dobrze wie o co walczy. Są też Żydzi i Tatarzy Krymscy. Już dawno nie traktujemy narodu w kategoriach etnicznych  jak było w XIX w. Naród to byt przede wszystkim byt polityczny. Można być Ukraińcem o dowolnym pochodzeniu. Oprócz tego walczą u nas obcokrajowcy. Jest czeczeński batalion im. Dżochara Dudajewa. Są Białorusini – nie mają wprawdzie swojego oddzielnego batalionu, gdyż bardzo się maskują, obawiając się o los swoich rodzin. Znamy tylko Białorusinów walczących w naszym batalionie i często nawet nie chcemy poznać ich prawdziwych nazwisk. W Ajdarze celowniczym w jednym z wozów piechoty jest moskwianka Julia ps. „Walkiria”. Jest nie tylko Rosjanką, ale też ideologiczną rosyjską nacjonalistką, uważającą, że skorumpowany kagiebowski reżim Putina niszczy przede wszystkim swój naród. I, by naród rosyjski podniósł się z tego upadku, najpierw musi zwyciężyć Ukraina.  Widziałem też chłopaków z Petersburga. Julia opowiedziała historię jak zdzwoniła się z przyjacielem z Moskwy i rozmowa brzmiała w ten sposób:

„Cześć Julia gdzie jesteś, ja tu walczę na Ługańszczyźnie.

– O! ja też.

– A gdzie ty jesteś, ja pod Szczastiem. 

– I ja też, a gdzie konkretnie spotkamy się.

– Na Wesołej Gorie.

– To my siedzimy naprzeciwko i patrzymy na was przez przyrządy celownicze”.

Jak wyglądają wasze kontakty z druga stroną?

Najczęściej są to rozmowy z jeńcami. Jak mówi mój lwowski kolega parafrazując znany wiersz Majakowskiego. „ Nauczyłbym się rosyjskiego tylko dlatego, by przesłuchiwać jeńców” w oryginale (bo mówił w nim Lenin – Belsat.eu). Od czasu do czasu trzeba załatwiać kwestie praktyczne – wymianę ciał zabitych, jeńców lub przepuszczanie kolumn samochodów. Do mojego pierwszego kontaktu z naszymi oponentami doszło jeszcze 17 czerwca w dzień ogłoszenia zawieszenia broni. O 5 rano przyjechało do nas dwóch oponentów z pagonami obwiązanymi wstążką św. Jerzy i zaproponowali wymianę ciał zabitych. Razem z nimi przez trzy godziny chodziłem po lesie i szukaliśmy ciał. Nie demonizujemy ich,  nie mają rogów, to ludzie tacy jak my. Część z nich to rzeczywiście idealiści, którzy wierzą bezmyślnie w ten tzw. „Ruskij mir” od oceanu do oceanu i są gotowi za niego umierać. W początkowym etapie wojny separatyści przyjmowali masowo do swoich szeregów byłych więźniów i kryminalistów. Dawało im to możliwość bezkarnego grabienia pod flagą DNR i ŁNR. Jednak, gdy zaczęły się prawdziwe walki oni jako pierwsi uciekli. Zobaczyli, że w Donabsie nie będzie tak jak na Krymie, gdzie można było poudawać sprzeciw, a potem zaraz przychodziła rosyjska armia i wszystkich ratowała. Teraz na wschodzie Ukrainy walczy inny zestaw. To są niedobitki idealistów i zawodowi rosyjscy żołnierze. Ci drudzy dostają po prostu rozkazy. Teraz naprzeciw naszego batalionu stacjonują żołnierze podmoskiewskiej dywizji kantemirowskiej. Kazali im zdjąć naszywki, jednak podczas tego względnego zawieszenia broni omawiamy różne kwestie techniczne np. dotyczące Ługańskiej elektrowni i rosyjscy oficerowie, z którymi rozmawiamy absolutnie nie ukrywają, że są zawodowymi żołnierzami. Jeśli rozkażą im atakować Kijów, czy dojść do Lwowa tak zrobią. Rozkażą im wycofać się do Rosji to się wycofają. Niczego osobistego tu nie ma.

Co utrzymuje ochotników na froncie?

Znamy naszego wroga i wiemy, że on nie przyszedł zabrać nam kawałka, czy nawet całego Donbasu. On przyszedł,  by zabrać nam cały nasz kraj. Dojdzie to tego miejsca, gdzie go zatrzymamy. I jeżeli dziś wycofamy się z Donbasu, jutro przyjdzie nam bronić Kijowa. Jeśli jutro oddamy Kijów, pojutrze dojdą do Lwowa. I dlatego najlepiej pojechać na wschód, by obronić swój dom.

Kłopoty zdrowotne sprawiły, że Jewhien Dikyj musiał na stałe wrócić do Kijowa. Obecnie zajmuje się pomocą żołnierzom walczącym na wschodzie Ukrainy.



Jb/Biełsat

www.belsat.eu/pl/

Aktualności