Ostatnia wojna Związku Radzieckiego


Do Debalcewa dotarłem razem z ochotnikami zbierającymi i rozwożącymi pomoc dla ukraińskiej armii. Ukraina nie byłaby w stanie prowadzić tej wojny, jeśli nie byłoby codziennego wysiłku tysięcy ludzi, którzy dosłownie karmią, ubierają i wyposażają uczestników działań bojowych. Jazda z pomocą dla wojska pozwala bez problemu dotrzeć nawet na wysunięte pozycje. Woluntariusze otrzymują hasła, dzięki którym bez kontroli i czekania mogą przejeżdżać przez gęsto rozmieszczone posterunki drogowe.

Pierwszy poważny posterunek drogowy pojawia się już po opuszczeniu Charkowa. Okazuje się, że siedzący na nim żołnierze MSW sami sfinansowali sobie całe wyposażenie łącznie z kamizelkami kuloodpornymi, a od państwa dostali tylko stare automaty. – Zabierzcie na lotnisko – prosi jeden z nich – adrenaliny brakuje. Chodzi o lotnisko w Doniecku, od wielu miesięcy odcięte od sił ukraińskich, w którym bronią się słynne „cyborgi”. Służba na posterunku to chyba wyjątkowo nudne zadanie.

Życie w kotle

Debalcewe i jego okolice to skrawek ziemi, który jak język wdziera się na ok. 30 km w głąb terytorium kontrolowanego przez wojska separatystów. Rozcina na pół tereny zajęte przez separatystów i jest dobrym punktem wyjściowym dla ewentualnej ofensywy. Problem w tym, że łatwo może zostać odcięty od głównych sił. Jedyna droga życia biegnąca od Słowiańska poprzecinana jest gęsto posterunkami ukraińskiej armii, po której jak szalone pędzą ukraińskie wojskowe samochody, przyozdobione błękitno- żółtymi flagami. Kierowcy wojskowi wiedzą, że jazda poniżej 60 km/h oznacza, że pojazd staje się łatwym łupem dla snajpera. Samochody, szczególnie terenowe, to osobna opowieść. Wiele z nich to przysposobione samochody cywilne z dospawanymi elementami pancerza, uchwytami do karabinu maszynowego, pomalowane na chybcika w kolory maskujące. Wyglądają, jakby przyjechały z planu filmu Mad Max. Samochody cywilne mogą teoretycznie opuścić kocioł debalcewski i po przejechaniu posterunków separatystów wjechać na terytorium „Ługańskiej Republiki Ludowej”. Służący na posterunkach dowiadując się, że wieziemy pomoc dla armii, wypytują o buty i ciepłą odzież. Kierowca i kierownik wyjazdu Sasza grzecznie odmawia, wymawiając się brakiem czasu i załadowaniem samochodu. Rzeczy potrzebne są dla tych na froncie.

[vc_single_image image=”3″ img_size=”large”]

„Nasi obrońcy”

W Debalcewie, znajdującym się w centrum kotła, nie czuć wojennej atmosfery. Sklepy działają, po ulicach spacerują dorośli i dzieci. W opuszczonym internacie stacjonują żołnierze batalionu gwardii narodowej im. Kulczyckiego – jednej z pierwszych formacji utworzonych z uczestników Majdanu. Mieszkańcy miasta z mała dozą sympatii odnoszą się do wyzwolicieli. Kobiety sprzątające śmieci wokół budynku co rusz rzucają ironiczne uwagi nt. „naszych obrońców”. – Ciągle nazywają nas faszystami mówi żołnierz o ksywce „Fanat”, a ja im tak na to – i przez okno na cały regulator rozlega się niemiecka piosenka wojskowa „Heidi-Heido-Heida” – to taka nasza prowokacja – śmieje się. Jego kolega „Zmiej” (wąż – Belsat.eu) koniecznie domaga się, żeby napisać, że tu nie ma żadnych faszystów. Chłopak jest jednym z najmłodszych gwardzistów i słynie z tego, że na akcje zwiadowcze zabiera ze sobą kałasznikowa, karabin snajperski, granatnik przeciwpancerny „Mucha” i do tego dwie maczety. „Fanat” opowiada, że Debelcewe jest pełne „separów” – bojowników separatystów, którzy po prostu przyjeżdżają, by sobie wypocząć . Raz nawet separatyści przekradli się do miejskiego parku i oddali parę salw z moździerzy.

Na skrzyżowaniu dróg zaraz za Debalcewem znajduje się centrum operacyjne ukraińskiej armii – jest punkt opatrunkowy i prysznice. W punkcie opatrunkowym ochotniczka Lena – jedna z niewielu kobiet pomagających w kotle. Do niej ustawiają się kolejki adoratorów, odwykłych od widoku kobiety. Faktycznie – ładna blondynka na tle umorusanych żołnierzy wygląda jak anioł. W byłej kawiarni umieszczono noclegownię dla żołnierzy. W pobliżu stoi kilka czołgów i transporterów opancerzonych, co rusz przejeżdża ze zgrzytem pojazd gąsienicowy.

[vc_single_image image=”5″ img_size=”large”]

Ze skrzyżowania jedzie się na linię frontu. Pierwsze stanowiska „separów” znajdują się już o kilka kilometrów stąd. My z naszym konwojem odwiedzamy chłopaków z baterii haubic samobieżnych we wsi W. (ze względu na bezpieczeństwo stacjonujących żołnierzy nie podajemy nazwy miejscowości – belsat.eu) . Do miejsca stacjonowania nie można dojechać po głównej drodze, gdyż ta zbliża się niebezpiecznie do pozycji wroga. Wiedzie do niego polna droga rozjeżdżona gąsienicami, na której zakopujemy się w błocie. Utknęliśmy tak, że nawet towarzyszący nam transporter gąsienicowy miał kłopoty wyciagnięciem naszego mikrobusa. W końcu jednak w docieramy do całkowicie zaciemnionej wsi, w której oprócz kilkunastu żołnierzy pozostało tylko kilku mieszkańców. Wojskowi tymczasem pozajmowali opuszczone chaty – wykopując w każdej z nich podziemny schron na wypadek ostrzału.

Ostatnia wojna ZSRR

Wojna na Donbasie nazywana jest wojną nowego typu – wojną hybrydową. Jeśli jednak spojrzeć na sprzęt używany przez ukraińskie wojsko i separatystów, to jest to ostatnia wojna Związku Radzieckiego. Uzbrojenie, amunicja, sprzęt, pojazdy bojowe pamiętają jeszcze były ustrój. Tylko żołnierze nie noszą już radzieckich mundurów. Podczas wizyty w strefie ATO nie spotkałem dwóch tak samo ubranych żołnierzy. Różnorodność ich garderoby jest fascynująca. Są tu polskie, niemieckie i kanadyjskie kurtki wojskowe, ale też waciaki i kangurki snowboardzistów orazi eleganckie kurtki zimowe znanych firm. Na nogach walonki, gumofilce, zimowe buty sportowe i tradycyjne kamasze wszystkich armii świata . Ukraińskie obuwie wojskowe nadaje się bowiem do wyrzucenia, już przy -1 odmarzają place, a w tym roku mróz spadł już do -20. Podobnie z czapkami, rękawiczkami i wyposażeniem taktycznym. By się odróżnić od wroga, żołnierze obwiązują broń i rękawy kolorowymi taśmami. Kiedyś były żółte, potem zmieniono je na czerwone. Część żołnierzy zresztą nie nosi żadnych odznaczeń. Wyglądają dokładnie tak jak ich przeciwnicy. Gdy razem z grupą artylerzystów spacerowaliśmy po okolicy, nasze pojawienie spowodowało nerwową reakcję posterunku „mentów”, czyli milicjantów z oddziału wojsk MSW, którzy wzięli nas na muszki, dopóki nie wyjaśniło się, że idą swoi.

[vc_single_image image=”7″ img_size=”large”]

Z wizytą w „Zonie”

Wojna na Donbasie przypomina komputerową strzelankę „Stalker”, dziejącą się na terenie strefy zamkniętej wokół Czarnobyla. Depresyjny krajobraz poprzetykany hałdami, porzuconymi fabrykami, kopalnianymi wieżami i bocznicami kolejowymi. Wszędzie tony walającego się żelastwa, betonowe płoty i ruiny zabudowań. Co rusz okop lub posterunek, na którym przesiadują grzejąc się wokół ognisk żołnierze najrozmaitszych formacji. Żołnierze chyba mają podobne odczucia, skoro na jednej z samobieżnych haubic zobaczyłem napis „Stalker”. „Jest taka książka, film i gra – major tak wymyślił i kazał nazwać” – mówi mi jeden z artylerzystów.

[vc_single_image image=”9″ img_size=”large”]

Bogini wojny

Pluton w W. składał się z czterech haubic samobieżnych. Pojazdy liczą co najmniej 20 lat. Jeden z nich noszący nazwę „Lastoczka” (jaskółka – Belsat.eu) został zdjęty z postumentu pomnika poświęconego żołnierzom walczącym w Afganistanie (nazywanych „internacjonałami” od „międzynarodowego obowiązku” jaki niby mieli wypełniać). Sprzęt wyremontowano i poszedł na front.

Walki na wschodzie Ukrainy, szczególnie w fazie wojny pozycyjne,j to przede wszystkim pojedynki artylerii – „Bogini wojny”, jak z dumą mówią artylerzyści z W. W czasie wojny pozycyjnej piechota ma za zadanie ochraniać baterie artyleryjskie przed nagłym atakiem. Artyleria jest jednak cennym celem dla armat i wyrzutni wroga. Stanowisko baterii to ogromne pole usiane lejami po pociskach, resztkami rakiet typu grad, odłamkami i oczywiście setkami łusek z wystrzeliwanych pocisków. Pojazdy po oddaniu serii strzałów natychmiast zmieniają pozycję by uniknąć odwetowego bombardowania. Służba w artylerii to nie tylko strzały do oddalonego o 5-15 km przeciwnika. W każdym oddziale znajdują się kierujący ogniem. Ich służba należy do najbardziej niebezpiecznych, bo muszą podpełzać nawet na 300 m do pozycji wroga i przez lornetkę korygować ogień haubic. W W. zajmowali się tym 26 letni „Małysz” – psycholog dziecięcy z Kijowa i na oko 50-letni „Batia”(“Ojczulek”-Belsat.eu) – ochroniarz z okolic Chersonia. Na Donbasie walczy ogromna masa wyraźnie starszych ochotników, którzy idą do amii „bo już swoje zdążyli przeżyć”.

[vc_single_image image=”11″ img_size=”large”]

Papierosy, wódka i przekleństwa

Wojna to brudni, zmęczeni mężczyźni, papierosy, wódka, trzypiętrowe przekleństwa i sporo absurdalnego humoru. W każdym oddziale służą ludzie z całej Ukrainy, mieszają się języki – jedni mówią po rosyjsku, inni po ukraińsku, inni znowu „surżykiem”, czyli mieszanka dwóch pierwszych. Co rusz słychać słowo „bliadź”, choć niektórzy mówią też „kurwa” – podobno zwyczaj ten przyszedł z Polski. Wielu z dzisiejszych żołnierzy wczoraj pracowało w Polsce na budowach. W oddziale służy też egzotyczny góral z Karpat, który zszedł z gór po chleb i został powołany do ukraińskiej armii. – Z nim nie idzie się dogadać, mówi jakimś rumuńsko-ukraińsko-polskim dialektem – mówią jego koledzy.

[vc_single_image image=”13″ img_size=”large”]

„Wracajcie żywi”

Żołnierze lubią dawać pamiątki, jakby bali się, że jutro tylko tyle po nich pozostanie: mały tryzub, laleczkę przysłana przez przedszkolaków, otwieracz do butelek zrobiony z naboju, fragment rakiety grad. Czują się zapomniani i niedocenieni. Gdy odwiedził ich ostatnio generał z okazji Dnia Sił Zbrojnych, nie uścisnął im nawet ręki, na linie frontu nie przyjeżdżają też księża. Jedyną pociechą są wizyty woluntariuszy, listy od rodziny oraz dziecięce rysunki wysłane przez uczniów i przedszkolaków. Są też listy od ukraińskiej diaspory z całego świata. Ukrainka z Los Angeles pisze „Drodzy obrońcy. Wracajcie żywi, zdrowi i budujcie silną Ukrainę!”.

[vc_single_image image=”15″ img_size=”large”]

Jakub Biernat/Biełsat

fot.: fond mir i co

Aktualności