Naszego operatora nie złamało 15 dni aresztu. Na wolności od razu się oświadczył


W celi Alaksandr Barazienka zrobił pierścionek z chleba i po wyjściu na wolność wręczył go swojej dziewczynie – Irynie. Przedtem musiał wytrzymać 15 dni pozbawienia wolności. Połączonej z głodówką i brakiem wiadomości od bliskich.

– Jaki był ostatni dzień przed wyjściem na wolność?

– Gdzieś od 10. dnia opracowałem schemat, dzięki któremu łatwiej było oczekiwać. Zamiast dni liczyłem godziny. Zostawały mi np. 72 godziny, a więc siedziałem i obliczałem, że 30 z nich to sen, czyli trzeba wytrzymać tylko 42. To bardzo pomaga. Ostatniej nocy zostało tylko 20 godzin i z każdą kolejną było coraz łatwiej. Cały czas żyłem myślą, że kiedy wyjdę, to oświadczę się swojej dziewczynie.

– Zrobiłeś to po prostu tam, koło aresztu na Akreścina?

– Nie, od razu nie wyszło, bo zrobiłem pierścionek z chleba i włożyłem go do kieszeni kurtki. A kiedy wychodziłem, było ciepło i kurtkę spakowałem. Jeszcze bardzo się bałem, że mogą mi go zabrać, bo przed wyjściem znowu mnie przeszukano, zmuszono do rozebrania się, sprawdzono wszystkie kieszenie i rzeczy. Dlatego udało się wyciągnąć go dopiero, kiedy przyjechaliśmy do domu i rozpakowałem rzeczy. W ten sposób się zaręczyliśmy.

– To przyjmij najlepsze życzenia!

– Wielkie dzięki. To postanowienie pomagało mi oczekiwać na wyjście na wolność.

– Wiedziałeś, że na Akreścina będą na ciebie czekać bliscy i koledzy. Jakiego powitania się spodziewałeś?

– Oczekiwałem jakiejś „specoperacji” w wykonaniu funkcjonariuszy milicji. Byłem zdziwiony tym, że mnie nigdzie nie wywieźli, nie bawili się w chowanego. Bo zazwyczaj kiedy wychodzą na wolność aktywiści lub dziennikarze, to ich wywożą, ukrywają na komendach, a potem zwalniają. Właśnie, żeby uniknąć takich masowych powitań. Było bardzo miłe wyjść i zobaczyć wszystkich. Było tylko nieprzyjemne, że nie oddano mi korespondencji i znów przeprowadzono tę haniebną procedurę rewizji osobistej.

– A po co ona? Co tam można ukraść?

– Nie wiem. Wcześniej można było wynieść takie specjalne kubeczki, które były w celach. Teraz przeliczają nawet wszystkie łyżki, kiedy dają jeść. Może to taki „demobilizacyjny” prezent na pożegnanie, żeby nie wypuścić po prostu tak…

– Zatrzymano cię 25 marca razem z innymi dziennikarzami. Jak myślisz, dlaczego ich wypuszczono, a tobie dali taki wyrok – z pozbawieniem wolności?

– Może ktoś z komendy dzielnicowej coś do mnie miał? A poza tym myślę, że wydano rozkaz zacząć polowanie na Biełsat i zatrzymanie mnie było pierwszym krokiem. Kiedy przyjechał Łastouski (rzecznik prasowy stołecznej milicji – od red.), to wydaje mi się, że już wiedział, że zostanę.

– Posiedzenie sądu było absolutnie absurdalne, zeznania świadków w oczywisty sposób – kłamliwe. Jak się czułeś w sądzie, jakie odczuwałeś emocje?

– Miałem wrażenie, że jestem w cyrku. Rozumiałem, że wszystko jest z góry wiadome, a sędzia absolutnie niesamodzielna. Czekałem, kiedy skończy się rozprawa, żeby dowiedzieć się, jakie polecenie wydano w mojej sprawie. Żeby popatrzeć na całą głębię tego marazmu, w której oni gotowi są się pogrążyć. Nieprzyjemnie zdziwiło mnie zachowanie sędzi Motyl, która ogłosiła przerwę do 15.00, ale skróciła ją do 14.40 i nie czekając na adwokata odczytała wyrok. Widać było strach. Było jasne, że sama bała się tego, co robi.

– Patrzyłeś w oczy sędzi, świadkom?

– Próbowałem, ale odwracali wzrok.

– Skąd wzięła się myśl o głodówce? To był znak protestu, czekałeś na reakcję, czy po prostu nie wiedziałeś co jeszcze zrobić?

– To był krok przeznaczony bardziej dla siebie samego. Nie liczyłem na jakieś upublicznienie, na to że głodówka coś zmieni w warunkach pobytu w areszcie lub w głowach sędziów i świadków.

To samodzielny akt, żeby we własnych oczach nie uznać tego wyroku – nawet w takim drobnym szczególe jak te ich kasze i kotlety z chleba.

Nie ogłaszałem głodówki w areszcie, nie pisałem żadnego oświadczenia, bo wiedziałem, że mogą za to mnie pozbawić paczek, a bardzo ważna była dla mnie woda pitna. Czasem brałem swoją porcję i oddawałem ją komuś z celi.

– Jak spędzałeś czas w odosobnieniu? Jedni czytają literaturę piękną, inni rysują, jeszcze inni biorą się za literaturę piękną w celu osobistego rozwoju, na co nie ma czasu w normalnej rzeczywistości. Co ty robiłeś?

– Dla mnie ratunkiem była właśnie literatura piękna. W izolacji czas po prostu staje w miejscu. Trzeba jakoś nadać mu normalny bieg – nie mówię już nawet o tym, żeby przyśpieszyć. Przeczytałem trzy razy Andrusia Horwata, bo to była jedyna książka, którą miałem, którą przekazano mi na sądzie. Doczytywałem i zaczynałem od początku. Kolejna przyszła dopiero po czterech dniach. To był Władimir Wojnowicz o przygodach żołnierza Iwana Czonkina.

Warunki na Akreścina są wystarczająco dobre do czytania?

– Do czytania warunki są dobre. Światła w pomieszczeniu wystarcza. Wyłączają je o 22.00, kiedy zaczyna się cisza nocna. Ale trzeba podkreślić, że same w sobie warunki na Akreścina są ciężkie. Było wiele faktów łamania prawa skazanych – np. ja nie dostawałem korespondencji. To był całkowity brak informacji. Wiem, że decydowano nawet jakie gazety przepuszczać, a jakich nie. Dla mnie przepuszczano tylko gazety sportowe, a ogólnopolitycznych, skąd można by dowiedzieć się o sytuacji w kraju – nie. Wiadomości uzyskiwałem tylko od adwokata i w jakiś sposób raz trafiła do nas „Narodnaja Wola” z 27 albo 28 marca. Tam przeczytałem czym wszystko się skończyło 27 marca w Mińsku.

Brak informacji o tym co z moimi bliskimi, co z dziewczyną – to było największą karą w areszcie.

– Ale był też czas na jakieś globalne przemyślenia? O sobie w dziennikarstwie, o tym co dzieje się z białoruskim niezależnym dziennikarstwem? I czy nie lepiej siedzieć w domu…

– Decyzja w kwestii siedzenia w domu została podjęta już dawno, kiedy wybierałem zawód. Żadnych globalnych myśli też nie było. Wybór został dokonany dawno i nie mam co do niego wątpliwości. Dlatego nie było żadnych globalnych refleksji.

– Motywacja nie przepadła? A może zjawiła się złość?

– Nie, motywacja nie przepadła. I złości też nie ma. 15 dni nie jest tym, co może w jakikolwiek sposób wpłynąć na wyrzeczenie się ukochanego zawodu.

– Kiedy dowiedziałeś się o przeszukaniach w biurach Biełsatu i że zabrali z nich cały sprzęt, co pomyślałeś?

– Było zrozumienie tego, że to początek jakiejś potężnej presji, wielkiego uderzenia. Nie myślę, że to dotyczy tylko Biełsatu. Teraz ktoś ćwiczy na nas jeden scenariusz. Wobec innych niezależnych mediów mogą być zastosowane inne – mniej brutalne. A może na odwrót – włamać się i wynieść wszystko. Chyba białoruscy milicjanci już niczym mnie nie zdziwią.

– Zabrano ci osobisty sprzęt, z biur Biełsatu wyniesiono komputery. Powiedz, czy można uniemożliwić w ten sposób pracę dziennikarzowi? Czy wpłynie to na jakość pracy?

– Myślę, że na jakość wcale to nie wpłynie. Należy rozumieć, że czas idzie naprzód, a metody rozpowszechniania informacji się zmieniają. Teraz oprócz zawodowych dziennikarzy są blogerzy, są transmisje robione w Facebooku przez zwykłych ludzi. Niszcząc i konfiskując kamery i telefony nic się nie zmieni. Każdy może przyjść, kupić nowy telefon za nieduże pieniądze i zacząć stream.

Te metody, którymi milicjanci chcą zastraszyć dziennikarzy, już nie działają.

Rozmawiała Weranika Czyhir, belsat.eu

Aktualności