Na konferencji po szczycie w Helsinkach brylował Władimir Putin, a Donald Trump potakiwał


Szczyt w Helsinkach był teatrem prezydenta Rosji. Donald Trump zajmował się głównie amerykańskimi oskarżeniami o prorosyjskość i zdawkowo traktował tematy międzynarodowe.

Rosjanie nie ukrywali, że zależy im na spotkaniu w Helsinkach, by przełamać izolację Moskwy. I to się udało. Ale jak pokazała konferencja prasowa po spotkaniu Władimira Putina i Donalda Trumpa, rosyjski przywódca poszedł dalej. Nie sprowadził spotkania wyłącznie do projekcji dyplomatycznych, okrągłych słówek. Przeciwnie! W Helsinkach dyplomacji było jak na lekarstwo. To była raczej emocjonalna przepychanka. Próba zaznaczenia pozycji na wstępie długich, może nawet wielomięsiecznych batalii między prezydentami i administracjami z obu mocarstw. Zaczęło się od wyścigu, kto się bardziej spóźni. Bo wiadomo, że czekanie jest upokarzające. Uwielbiający się spóźniać Władimir Putin przetrzymał Donalda Trumpa i do Helsinek przyleciał ze sporym poślizgiem. Ale i tak musiał czekać na amerykańskiego prezydenta, aż ten dotrze z hotelu.

Trudno było oczekiwać od tego pierwszego spotkania konkretów. Pierwsze spotkanie służy przełamaniu nagromadzonych latami barier. Nie wiadomo oczywiście, jak wyglądało zamknięte dla mediów spotkanie w cztery oczy. Ale konferencja prasowa po nim pokazała, że to Putin przejął pole. Był wyraźnie lepiej przygotowany na każdym poziomie. Trump momentami wyglądał jak niezbyt doświadczony, potakujący gwieździe show asystent.

Melania, łap!

Władimir Putin w pewnym momencie wziął podaną przez asystenta oficjalną futbolówkę mundialu i podał ją Trumpowi mówiąc: piłka po amerykańskiej stronie. Trumpowi był zaskoczony tym rozbrajającym gestem. Wiadomo, że na boisku rządzi rozgrywający. Prezydent USA nie był przygotowany na taki gest (nie miał w zanadrzu żadnego gadżetu, którym mógłby się zrewanżować), rzucił piłkę siedzącej w pierwszym rzędzie żonie ze słowami: – Melania, łap!.

Trump chyba się nie spodziewał, że Putin potraktuje konferencję prasową, tak, jak w USA podchodzi się do przedwyborczych debat. Będzie na luzie, ale stuprocentowo skoncentrowany. Z gadżetami pod ręką i doskonałym przygotowaniem i wiedzą na temat kluczowej sprawy, która na szczycie w Helsinkach interesowała amerykańskiego adwersarza. Nie była to wcale Ukraina, Syria, Bliski Wschód, ani rozbrojenie nuklearne. Trumpa interesowało wyłącznie zdetonowanie ciągnących się od czasu wyborów w USA oskarżeń o rosyjskie wsparcie przeciw kandydatce demokratów, Hillary Clinton. Rozpaczliwie wręcz poszukiwał słów poparcia ze strony Putina, że Moskwa nie ingerowała w amerykańskie wybory.

Kremlowski przywódca spełnił oczekiwania. Chyba jedyny raz w życiu był szczery w swoim cynizmie, kiedy powiedział do Trumpa:

– Nikomu nie wolno wierzyć.

To credo Putina i jego narracji o świecie. Wmawianie zachodnim społeczeństwom, by nie wierzyły w cokolwiek i jakiekolwiek wartości jest przecież narzędziem rosyjskiej propagandy. Zaraz potem Putin przyznał, że Rosja jest krajem demokratycznym. I Ameryka też. Tym samym Putin zakpił nie tylko z Trumpa, ale i USA. Trump nie oponował. Nie powiedział nic. Być może nawet nie wychwycił złośliwości. Putin oczywiście bronił tezy, że nie ingerował w amerykańskie wybory, ale popierał Trumpa, jako kandydata, który chce poprawy relacji z Rosją. I tłumaczył, że jeśli ktoś mieszał przy amerykańskich wyborach, to „jacyś” Rosjanie, co nie znaczy, że stało za tym państwo rosyjskie. Zaraz dodał, że George Soros, amerykański obywatel również miesza w Rosji i to oczywiście nie znaczy, że stoi za nim amerykański rząd. Trump znowu milczał, nie oponował na otwarte oskarżanie konkretnego obywatela USA.

Czyj jest Krym?

W momencie kiedy padły słowa o Krymie, świat chyba odetchnął z ulgą. Ale chyba niesłusznie. Bo to nie Trump powiedział, że nie uznaje aneksji Krymu. Nie, Trump znowu milczał. To Putin przyznał, że amerykański prezydent ma w sprawie Krymu inne zdanie. I zaraz dodał, że Rosja uważa sprawę Krymu za zamkniętą, koniec i kropka. Trump na to znowu nic. A to bardzo zły sygnał, że amerykańskiego prezydenta mało obchodzi kwestia Ukrainy i Krymu. Podobnie, jak w pytaniu o Syrię, Donald Trump tłumaczył głównie kwestie bezpieczeństwa dla Izraela w kontekście syryjskiego kryzysu. Tymczasem wojna w Syrii nie jest przecież wyłącznie sprawą bezpieczeństwa Izraela, ale wszystkich państw regionu, a przede wszystkim bezpieczeństwa i życia Syryjczyków. I znowu to Putin pochylił się nad kwestiami humanitarnymi i nakreślił konieczność rozwiązania problemów uchodźców syryjskich.

Donald Trump w Helsinkach bronił się przed oskarżeniami o wsparcie Rosji w czasie wyborów. Źródło: bbc.com

Właściwie na każdym polu amerykański prezydent oddawał inicjatywę Rosjaninowi. Również w sprawie energetyki. Jeszcze na szczycie w Brukseli Trump ostro krytykował Niemcy za zakupy gazu w Rosji. Dziś nie zaoponował, kiedy Putin opowiadał o wizji wspólnej rosyjsko-amerykańskiej polityki energetycznej. Wiadomo, że dla Moskwy oznacza ona po prostu podział stref wpływów. Czyli Europa dla Gazpromu. Dzisiejsze starcie niestety wiele nie wyjaśnia co do intencji Donalda Trumpa w relacjach z Rosją. Poza tym, że najbardziej zależy mu na zdjęciu odium prezydenta, którego wybrał Putin i rosyjski wywiad.

Konferencja pokazała to, co wiadome było od dawna, że Trump ma mizerną wiedzę o świecie i nie przyjmuje jego złożoności, oraz mało słucha doświadczonych doradców. Że Putin wie czego chce i kiedy ma taką szansę, to bezwzględnie wykorzystuje każdą słabość przeciwnika. Jakie będą zaś konkrety dzisiejszego spotkania przekonamy się w najbliższych tygodniach nie na dyplomatycznych salonach. A na froncie w Donbasie i w Syrii. Kiedy Rosjanie spróbują przetestować amerykańską pasywność i sprawdzić, czy indolencja Trumpa rzeczywiście przekłada się na osłabienie amerykańskiej machiny wojennej, dyplomacji i biznesu.

Michał Kacewicz/belsat.eu

 

Aktualności