Łukaszenka stuka do bram Europy polityką historyczną


Pomnik “Wrota pamięci” uroczyście odsłonięto w Trościeńcu już w 2015r. Zdj: delfi.lt

Miał być mini-zjazd ważnych polityków regionu, ale jest skromniej. Na zaproszenie Alaksandra Łukaszenki nie przyjechał do Mińska m.in. Andrzej Duda.

Na dziś w Trościeńcu pod Mińskiem zaplanowano uroczystości otwarcia kompleksu upamiętniającego ofiary niemieckiego, nazistowskiego obozu zagłady. Alaksandr Łukaszenka zaprosił na uroczystość prezydentów Austrii, Czech, Izraela, Niemiec i Polski. Już wiadomo, że z przyjazdu na Białoruś zrezygnował prezydent Andrzej Duda. Polskę reprezentuje Krzysztof Szczerski, szef gabinetu prezydenta. Potwierdzona jest obecność prezydentów Austrii Alexandra van der Bellena i Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera.

Dla Aleksandra Łukaszenki dzisiejsze spotkanie to ważny moment w budowaniu pozycji międzynarodowej i wychodzeniu z izolacji. A także istotny gest wobec Moskwy, pokazujący, że Białoruś prowadzi własną politykę historyczną. I to w wymiarze międzynarodowym. Skromna reprezentacja zagranicznych gości psuje jednak dobre wrażenie i utrudnia Łukaszence realizację ambicji, by między Warszawą, a Moskwą zagospodarować swoje poletko w polityce historycznej i regionalnej.

Trościeniec i Kuropaty

Obóz w Małym Trościeńcu, dwadzieścia kilometrów od Mińska, był największym niemieckim obozem zagłady na terenie ZSRR. Powstał na terenie kołchozu, we wsi Mały Trościeniec tuż po niemieckiej inwazji na ZSRR 22 czerwca 1941 r. Początkowo był obozem dla radzieckich jeńców wojennych. Później, po rozbudowie, Niemcy przesiedlali do Małego Trościeńca Żydów z Mińska. Już wtedy w obozie i okolicznych lasach rozstrzeliwano więźniów. Do obozu przywożono również Żydów z zachodu, głównie z terenu Czech, Austrii, Niemiec i Polski. Według różnych ocen w Trościeńcu zamordowano ponad 200 tys. ofiar. Choć np. historycy izraelscy z Instytutu Yad Vashem szacują liczbę ofiar na 65 tys., a ogólną liczbę ofiar pomordowanych w rejonie Mińska na ponad 200 tys.

Białoruskie władze postanowiły wybudować kompleks pomników w Trościeńcu jeszcze w 2002 r. Ale prace tak naprawdę przyspieszyły dopiero w ciągu ostatnich dwóch lat. Kompleks upamiętniający obóz zagłady jest imponujący. Oprócz pomników, znajdują się tam przypominające wagony wysokie ściany, które symbolizują transporty kolejowe, a także wypełniony kamiennymi tablicami plac.

Tradycyjna polityka historyczna Alaksandra Łukaszenki opiera się na pamięci zwycięstwa w II wojnie światowej. Źródło: euroradio.fm

Monumentalny kompleks w Trościeńcu kontrastuje z tym, jak białoruskie władze podchodzą do położonego zaledwie dwadzieścia kilometrów dalej miejsca stalinowskich zbrodni w Kuropatach. W odróżnieniu od Trościeńca, Kuropaty zostały skazane na zapomnienie. Świadczy o tym konsekwentnie prowadzona od lat polityka ignorowania prób upamiętnienia miejsca stalinowskich zbrodni. Na początku czerwca w Kuropatach Białorusini protestowali przeciw planom budowy restauracji i kompleksu rozrywkowego wprost na miejscu, w którym NKWD rozstrzelało nawet ok. 250 tys. swoich ofiar w latach 30. i 40. Inaczej, niż Trościeniec, Kuropaty są ryzykowne dla łukaszenkowskiej polityki historycznej. Upamiętnianie stalinowskich zbrodni uderza w mit radzieckiej Białorusi. A ten mit jest przecież fundamentem polityki białoruskiego prezydenta.

Rozjemca narodów

Rozmach, jaki białoruskie władze nadały organizacji uroczystości pokazuje, jak Alaksandr Łukaszenka konsekwentnie buduje swoją politykę historyczną. Historia Białorusi, ofiary II wojny światowej ma dla niej kluczowe znaczenie. Łukaszenka delikatnie, ale jednak dystansuje się od rosyjskiej mitologii zwycięstwa w wojnie. Dla Łukaszenki szczególnie korzystne okazały się zawirowania wokół polskiej ustawy o IPN. Pozwoliły mu wejść na pole, na którym od dawna aktywna była Polska: upamiętniania ofiar holocaustu i budowania wizerunku przywódcy popierającego pokojową i koncyliacyjną politykę w regionie.

Negocjacje pokojowe w Mińsku pozwalają białoruskiemu prezydentowi poczuć się rozgrywającym w europejskiej dyplomacji. Źródło: 112.ua

Kiedy Uładzimir Makiej, minister spraw zagranicznych Białorusi opowiadał o organizacji uroczystości w Trościeńcu, podkreślał, że nie chodzi tylko o historię.

– Nasze straty w tamtej wojnie ciągle nam przypominają, jaką cenę ma pokój i stabilność w Europie, a teraz te najwyższe wartości są podważane – powiedział Makiej i dodał: – Ostrzegamy Europę, by powstrzymała się od ryzykownej gry, by nie zaczynała nowej zimnej wojny i dążyła do prawdziwej jedności.

Ta wypowiedź wiele mówi o prawdziwych intencjach Łukaszenki. Organizacja uroczystości w Trościeńcu wpisuje się bowiem w szerszą strategię, jaką zapoczątkowała aktywność białoruskiego prezydenta w procesie pokojowym w ukraińskim Donbasie i przyjęcie roli gospodarza dla rokowań w Mińsku. Przedwczoraj tzw. grupa kontaktowa stron konfliktu na Ukrainie porozumiała się w sprawie wprowadzenia zawieszenia broni od 1 lipca. Białoruska dyplomacja uznała to za swój sukces. Łukaszenka chce grać rolę niezależnego „rozjemcy” konfliktów w regionie. Kogoś, kto ma zaufanie na Zachodzie i na Wschodzie. Wzmacnia w ten sposób swoją pozycję wobec Władimira Putina.

Wahadło Łukaszenki

Tyle, że polityka Alaksandra Łukaszenki jest łatwa do odczytania. A do tego jest niemoralna, bo eksponuje tylko część pamięci historycznej, związanej ze zbrodniami niemieckimi, a unika tematu zbrodni stalinowskich.

– Na wahadłowej, cynicznej polityce Łukaszenki sparzyło się już wielu polityków, którzy nadmiernie zainwestowali w zaufanie wobec białoruskiego reżimu – uważa Artiom Szrajbman, ekspert zajmujący się Białorusią z fundacji Carnegie, i dodaje – Teraz wszyscy są ostrożniejsi.

W 2010r. ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski przeinwestował mocno, dając Łukaszence ogromny kredyt zaufania i inicjując poważne rozmowy unijne z Mińskiem. Skończyło się pacyfikacją manifestacji po wyborach w grudniu 2010r. i latami ochłodzenia w relacjach Zachodu z Białorusią.

Ostatnio Polska znowu podejmowała próby dialogu. Znów sporo inwestując. Marszałek senatu Stanisław Karczewski, czy minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, albo jeszcze wówczas wicepremier Mateusz Morawiecki jeździli do Mińska. Nic nie osiągnęli, za to wiele stracili, inwestując autorytet Polski w legitymizowanie „wahnięć” polityki Łukaszenki, który akurat chciał podbić swoje notowanie względem Moskwy i pokazać jej, że ma partnerów na Zachodzie.

Dziś zaproszenia z Mińska to za mało. Białoruska dyplomacja musi się postarać bardziej i zaoferować nie tylko miłe spotkania z polskimi politykami, które potem posłużą jedynie do pokazywania Moskwie i Białorusinom, że białoruski prezydent nie jest ignorowany na Zachodzie.

Michał Kacewicz/belsat.eu

 

 

Aktualności