Łapówki i bicie. Jak działa „totalna fala” w białoruskiej armii?


O „fali” w białoruskim wojsku opowiada jeden z „dziadków” – sierżant zeznający przed sądem w sprawie śmierci szeregowca.

Fala w białoruskiej armii jest zjawiskiem powszechnym i jeszcze rok temu dowództwo nie zamierzało walczyć z tym „nieregulaminowym sposobem wymuszania dyscypliny”.

Podejście zmieniła śmierć szeregowego Alaksandra Korżycza 3 października 2017 roku – ofiary „fali”, którego znaleziono powieszonego w piwnicy jednostki ze związanymi nogami i koszulką na głowie. Początkowo prokuratura uznała to za samobójstwo, jednak pod wpływem mediów i opinii społecznej sprawa jest rozpatrywana ponownie, a znęcający się nad Korżyczem sierżanci zostali oskarżeni o… doprowadzenie do jego samobójstwa.

Wiadomości
„Powiesił się sam” – związany i zakneblowany. Zamknięto głośną sprawę „fali” w armii
2018.04.19 14:54

I chociaż dowództwo białoruskiej armii zapowiedziało zero tolerancji dla „fali” nazywanej w b. ZSRR “diedowszczyną”, od tego czasu zabiło się kilka kolejnych jej ofiar.

„Fala” jako system

Dziś na ławie oskarżonych zasiadł 20-letni sierżant Jahor Skuratowicz z 3 Szkoleniowej Kompanii Czołgów 72 Połączonego Centrum Szkoleniowego w Pieczach, gdzie służył i zginął poborowy Korżycz.

Według podoficera fala w Pieczach opierała się na systemie wszechobecnej korupcji i wymuszeń finansowych. Przy czym w procederze brali udział nie tylko poborowi, ale też podoficerowie i oficerowie zawodowi.

Według sierżanta, na czele nieformalnej „falowej” hierarchii kompanii stał jej formalny dowódca – starszy porucznik Pawieł Sukawienka. Oficer stworzył system, zgodnie z którym żołnierze musieli mu regularnie kupować kawę, papierosy i zakupy spożywcze. W związku z tym „dziadki” (starsi stażem żołnierze poborowi) i podoficerowie zmuszali do zakupów „duchy” (nowych poborowych, których w Polsce nazywano „kotami”). Część wyłudzonych zakupów „dziadkowie” brali dla siebie, resztę przekazywali dowódcy.

Sierżant Skuratowicz musiał też zapłacić dowódcy za możliwość korzystania z telefonu komórkowego – oficer zmusił go do zakupu nowego munduru. Dowódca miał też kraść pieniądze z żołdu swoich podkomendnych – szeregowym wydawał 8,5 rubla z regulaminowych 9,3, a sierżantom 15 z należnych 16 rubli.

Udowodnić samobójstwo

Na ławę oskarżonych trafiło trzech sierżantów z kompanii Korżycza. Choć matka zmarłego jest przekonana, że to oni zabili jej syna, prokuratura nie oskarża ich o zabójstwo. Są podejrzani o „przekroczenie uprawnień służbowych”, co miało doprowadzić do samobójstwa oraz o przyjmowanie łapówek.

Z kolei oskarżony Skuratowicz przekonuje, że poborowego nie mogła zabić „fala”.

– Uważam, że nasze działania nie mogły doprowadzić go do samobójstwa. Przecież zostało mu tylko kilka tygodni w naszej kompanii, a potem musieli go przenieść do innej jednostki. Tym bardziej, że ten czas bez problemów mógł przeleżeć w kompanii medycznej – powiedział sierżant.

Podoficer przekonuje przy tym, że zły wpływ na poborowego Korżycza miał jego kolega Alimchadżajeu. Miał on otwarcie mówić o swoich myślach samobójczych, co według Skuratowicza skłoniło Korżycza do odebrania sobie życia. Przy czym sierżant nie tłumaczył, dlaczego nogi „samobójcy” były związane, na głowę miał zarzuconą koszulkę.

Warto podkreślić, że Skuratowicz zeznał przed sądem, że nie był bity przez przesłuchujących go agentów KGB.

Czytajcie również:

ii, pj/belsat.eu

Aktualności