Kremlowski kucharz organizował fabryki trolli i armię najemników, a teraz zaczyna tajną misję w Afryce


Ludzie Jewgienija Prigożina, restauratora z Petersburga, pojawiają się zawsze tam, gdzie Rosja ma ważne interesy. Władimir Putin mówi, że restaurator jest rosyjskim Georgem Sorosem.

Zachodnie rządy oskarżają Jewgienija Prigożina, znanego restauratora i biznesmena z Petersburga, o sterowanie agresywną propagandą i kampanią dezinformacji. Trafił na listę osób objętych sankcjami USA. Putin mówi, że Prigożin jest jedynie restauratorem. Ale tak naprawdę jest kimś więcej. Nawet rosyjskie media uważają, że Prigożin należy do najbardziej wpływowych postaci w kraju. Ten właściciel kulinarnego imperium (w jego skład wchodzą prestiżowe restauracje w Petersburgu i Moskwie, a także wielka firma cateringowa Concord) jest nazywany kucharzem Putina. Jego firma dostarcza potrawy na Kreml i organizowane przez rosyjskie władze międzynarodowe imprezy. Jest milionerem, z majątkiem wycenianym przez Forbes na ponad sto milionów dolarów. Jednak przede wszystkim jest blisko z Władimirem Putinem. Prezydent przyjaźni się z „kucharzem” jeszcze od czasów, gdy obaj działali w Petersburgu. Związek ten przekłada się jednak nie tylko na zamiłowanie do dobrej kuchni.

Kuchnia i fabryka trolli

Jeszcze w 2013r. padły na niego podejrzenia, że finansuje i organizuje w Petersburgu tzw. fabryki trolli. Prigożin od co najmniej dekady inwestował w media. Interesowały go głównie media internetowe. Pod skrzydłami jego firmy o nazwie Agencja Śledztw Internetowych działała grupa nawet kilkuset młodych ludzi. Zajmowali się prowadzeniem na portalach społecznościowych antyukraińskiej kampanii propagandowej. Stali się aktywni akurat w szczytowym momencie rewolucji godności na kijowskim Majdanie i wojny o Donbas. Generowali „fake newsy”, brutalnie atakowali Kijów i Zachód. Kiedy było trzeba zajmowali się rosyjską opozycją.

Z czasem trolle kucharza przerzucili się do europejskich i amerykańskich sieci społecznościowych. Podobnymi, ciągle udoskonalanymi metodami, zaczęli wspierać ruchy skrajnie populistyczne, nacjonalistyczne i prorosyjskie na Zachodzie.

– Mieszam jedynie w zupie, którą przygotowuję na stół Władimira Putina – twierdzi uparcie Jewgienij Prigożin.

Dwa lata temu okazało się, że kremlowski kucharz finansuje prywatną armię najemników, tzw. grupę Wagnera. Ten oddział byłych żołnierzy rosyjskich formacji specjalnych zorganizował Dmitrij Utkin, były oficer, nacjonalista i miłośnik muzyki Richarda Wagnera. Od tego zamiłowania do muzyki klasycznej wziął swój pseudonim. Jego oddział nazywany jest “wagnerowcami”.

Psy wojny w służbie Kremla

Komando najemników wsławiło się najpierw walkami na ukraińskim Donbasie po stronie tzw. separatystów, a potem w Syrii. Grupa Wagnera walczyła m.in. w Aleppo. Oficjalnie rosyjskie władze odżegnują się od korzystania z formacji najemniczych. W praktyce jednak używają ich na szeroką skalę. Najpierw na Ukrainie, a teraz w Syrii opłacane nie wiadomo przez kogo oddziały doświadczonych byłych wojskowych biorą udział w najbardziej ryzykownych i ciężkich walkach. Są po trosze traktowane jak „mięso armatnie”.

Oddział rosyjskich najemników Wagnera, Donbas, Ukraina

W odróżnieniu od regularnej armii, łatwiej kamuflować straty najemników i udawać, że Rosja nie ma z nimi nic wspólnego. Tak było, kiedy w lutym br. w bombardowaniu sił zachodniej koalicji i lotnictwa USA na kolumnę wojskową w rejonie Daj az-Zaur w Syrii zginęło prawdopodobnie ok. 200 „wagnerowców”.

Czytajcie więcej:

Moskwa nie chciała nawet komentować incydentu. Według rosyjskich portali The Bell i Fontanka, „wagnerowców” finansuje właśnie Jewgienij Prigożin. W ten sposób formalnie rosyjskie władze nie mają nic wspólnego z najemnikami.

Wyprawa po złoto Afryki

Ostatnio grupa Wagnera pojawiła się w Sudanie. Wraz z nią do Chartumu przybyło wielu Rosjan: geolodzy, specjaliści od PR-u politycznego i propagandy w internecie. Kremlowski kucharz bardzo zainteresował się sudańskim złotem. Zresztą nie tylko on. W afrykańskim kraju pojawili się wysłannicy tzw. prawosławnego oligarchy, ultrakonserwatywnego biznesmena Konstantina Małofiejewa. Całkiem niedawno w Sudanie odkryto spore złoża tego surowca. Ale nie chodzi tylko o złoto.

Tam, gdzie pojawia się kucharz Putina, tam zazwyczaj chodzi o interesy polityczne Moskwy i kamuflowanie podejrzanych operacji. Także i tym razem rosyjski desant w Afryce wschodniej związany jest z rozmowami o bazach dla rosyjskiej floty na wybrzeżu Sudanu i próbami pozyskania przez Moskwę wpływów w tym regionie.

– Rosja konkuruje o wpływy w Afryce wschodniej z USA, Turcją i Chinami, dla tamtejszych reżimów jest atrakcyjna bo dostarcza tanią broń i nie ma problemów z prawami człowieka – mówi Aleksander Baunow, ekspert ds. polityki zagranicznej Rosji z Fundacji Carnegie w Moskwie.

Spece od Internetu i PR-u mają wspierać prezydenta Sudanu Umara al-Baszira. Nie będzie to takie trudne, bo uznawany w Europie za zbrodniarza wojennego i dyktatora Baszir jest osamotniony. A Putin za pośrednictwem wysłanników, takich jak Prigożin próbuje pozyskać względy satrapy z Chartumu.

„Wagnerowcy” mają szkolić sudańską armię, a spece od PR-u pomagać w poprawieniu wizerunku sudańskiej władzy. W niedawnym wywiadzie dla austriackiej telewizji ORF Władimir Putin najpierw długo tłumaczył, że Prigożin jest po prostu restauratorem i z rosyjskimi interesami nie ma nic wspólnego. A potem przyznał, że jako wolny obywatel Prigożin może robić co chce i Moskwa za te działania nie odpowiada. Putin podał przykład Georga Sorosa.

– Soros też miesza i wtrąca się w sprawy różnych państw, a władze USA mówią, że nie mają z nim nic wspólnego – powiedział rosyjski prezydent.

Tym samym, nazywając kremlowskiego kucharza „rosyjskim Sorosem”, jakby przyznał, że Prigożin działa na zlecenie władz. Bo przecież w Rosji nikt nie wątpi, że George Soros realizuje zadania amerykańskiego rządu.

Czytajcie również:

Michał Kacewicz, belsat.eu

Aktualności