Każdy, kto przeżył okupację niemiecką, stawał się potencjalnym wrogiem władzy radzieckiej


[vc_single_image image=”0″ img_size=”large”]

3 lipca na Białorusi jest obchodzony Dzień Niepodległości, czyli rocznica wyzwolenia Mińska spod okupacji niemieckiej. Wszędzie znów powtarza się historie o bohaterskich czynach i patetyczne, zwycięskie hasła.

Uczyłeś białoruskiego? Kolaborant!

I przy okazji święta i na co dzień nie wspomina się o tym, że życie Białorusinów zamieszkałych na terenach okupowanych wcale nie było takie radosne po wyzwoleniu. Ludzie stali się zakładnikami systemu sowieckiego – uważa historyk Ihar Mielnikau.

Przypomina on, że w latach powojennych władza radziecka rozpoczęła aktywne poszukiwania wśród ludności cywilnej kolaborantów i pomocników okupacyjnych władz niemieckich. Każdy człowiek, który był pod okupacją, automatycznie był podejrzany, że współpracował z faszystami. Zwolenników interesów narodowych Białorusi też zaliczano do zdrajców. Na przykład nauczyciela, który uczył bialoruskiego w szkole, można było uznać za kolaboranta. Zaprzeczyć temu było niemal niemożliwe.

Aż do 1992 podczas przyjmowania do pracy, wojska lub placówek oświatowych należało wypełnić ankietę z pytaniem: „Co robił(a) Pan/Pani i Pana/Pani bliscy w czasie okupacji?” Szczególnie dokładnie historię rodziny sprawdzano, kiedy człowiek chciał wyjechać za granicę. Wszyscy urzędnicy, kandydaci na wysokie urzędy i do pracy w milicji musieli zostać sprawdzeni. W lepszym razie była to zwykła kontrola. W gorszym – od razu odmawiano przyjęcia do pracy lub wyjazdu za granicę.

Dotyczyło to nie tylko Białorusi, ale również republik bałtyckich, Ukrainy oraz okupowanej części Rosji (m.in. obwód smoleński, briański i pskowski). Zrezygnowano z tych ankiet dopiero po rozpadzie ZSRR.

Nie dopuścić do przedostania się wolnomyślności na Wschód

Poszukiwania kolaborantów trwały aż do końca lat 80. – mówi historyk. Szukać było trzeba i rzeczywiście, rownież wśród Białorusinów były osoby uczestniczące w akcjach pacyfikacyjnych. Ale takich były setki na tle milionów.

„W ZSRR nie znano litości dla ludności – podkreśla Mielnikau. Przejawiało się to nie tylko w ankietach o życiu w czasie okupacji, lecz i wcześniej – jeszcze przed wojną. Kiedy w 1939 r. do BSRR przyłączono Zachodnią Białoruś, to radzieckie kierownictwo kazało zachować starą granicę jako tzw. „linię zagradzającą”. I chociaż kraj był jeden, to tych z zachodu zazwyczaj nie puszczano do wschodniej części. – Budziło to zdziwienie i niepokój nowych obywateli Białorusi: – „Kiedy nas puszczą do Mińska?” – opowiada Mielnikau.

Działo się tak dlatego, że mieszkańców Zachodniej Białorusi wciąż traktowano jako „wrogi element”, który stwarzałby zagrożenie wpuszczony na radzieckie terytorium. Po za tym należało ujednolicić BSRR gospodarczo, bo jej przyłączona zachodnia część była znacznie bogatsza.

„Ale najważniejszym problemem było to, że ludzie z Zachodu inaczej myśleli. I należało nie dopuścić do przedostania się tej wolnomyślności na Wschód – wyjaśnia historyk. – A kiedy zaczęła się wojna, to tragedia mieszkańców Zachodniej Białorusi polegała na tym, że przez tę „linię zagradzającą” znaczna ich część nie mogła ewakuować się na wschód BSRR i dalej.”

[vc_single_image image=”3″ img_size=”large”]

Weterani walczyli tylko w Ojczyźnianej. W światowej – nie.

Nie wszyscy białoruscy żołnierze, którzy walczyli z niemieckimi okupantami, byli równi w swoich zasługach. Wielu z nich walczyło w oddziałach Armii Andersa, która walczyła na Zachodzie. Żołnierzami, którzy pozostali tam po wojnie, zajęło się KGB. Namawiano ich do powrotu do ZSRR. I rzeczywiście, w latach 1946-1948 wielu z nich wróciło. Nadszedł rok 1951 i wszystkich zesłano na Syberię. Kiedy wracali w latach 1953 – 56, to nie przysługiwał im status uczestnika Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, ponieważ – jak mówiono – brali udział nie w niej, lecz w II wojnie światowej. I dopiero w roku 1995, już w niepodległej Białorusi uzyskali uprawnienia kombatanskie i jubileuszowe medale.

[vc_single_image image=”5″ img_size=”large”]

„Korpusy” i „samowary”, czyli jak inwalidzi psuli wizerunek zwycięskiego kraju

W latach 50. i 60. z ulic radzieckich miast zaczęto usuwać inwalidów wojennych – ludzi, którzy w imię zwycięstwa oddali najwżniejsze – życie i zdrowie, stracili ręce i nogi – przypomina Mielnikau jeszcze jedną kartę historii wyzwolonego kraju.

Takich ludzi były miliony. ZSRR nie mógł zapewnić im godnej renty i mieszkania. Musieli żebrać, co psuło image sowieckiego systemu. Jesteśmy przecież najważniejszymi na świecie zwycięzcami, a tu takie „korpusy” i „samowary” – jak pogardliwie nazywano okaleczonych. Zabierano ich wywożono do tzw. „sanatoriów” na północy, będących w praktyce odciętymi od świata umieralniami o obozym reżimie.

„O tych ludziach, prawdziwych bohaterach – zapomniano. Oto twarz systemu sowieckiego – podkreśla historyk. Dodaje, że są informacje o podobnych „specsanatoriach” na terytorium Białorusi. – Wkład żołnierza radzieckiego w zwycięstwo jest wielki i warto to podkreślać i uwydatniać. Ale trzeba też mówić o koszcie tego wszystkiego, o tym ilu ludzi złożyło głowę”.

Milczeć o tej tragicznej stronie wojny pomógł też mit o tym, że „zwyciężyliśmy, a wszystko pozostałe jest drugorzędne”. I ten radziecki patos – zwłaszcza w Rosji – przybiera cechy imperialnej retoryki: – pokonaliśmy cały świat i bez nas nic by się nie udało.

„I zapominają oni o drugin froncie, o land-leasie, o pomocy Amerykanów i Brytyjczyków. O tym, że Białoruś wywalano na stewartach i shermanach” – podkreśla ekspert.

Mielnikau przekonuje, że od patosu w mówieniu o wojnie należy odchodzić. Co nie oznacza, że Bialorusini powinni odnosić się do zwycięstwa bez szacunku. Ale mają też prawo wiedzieć o gorszej stronie historii, w tym również o tym, jak po zakończeniu wojny ZSRR traktował swoich własnych obywateli.

Danuta Barouskaja, belsat.eu

 
Aktualności