Jak Stary Olsa zawojował Amerykę? I jak planuje to zrobić jeszcze raz!


Stary Olsa, legendarny zespół muzyki dawnej, na białoruskiej scenie muzycznej istnieje już od 17 lat. Najbardziej męczącym okresem w życiu zespołu okazało się ostatnie dwumiesięczne tourne o północnych stanach USA, w czasie którego Białorusini dali 58 koncertów. Niektórzy muzycy musieli się dla niego zwolnić z pracy. O życiu, ostatnim tourne i nowym krążku rozmawiamy z muzykami Starego Olsy.

Dwa miesiące występów w północnych Stanach. Jakie wrażenia? Jak przyjęła was publiczność?

 Maryja Szaryj: Przyjęli nas super, a publiczność odnosiła się do nas z taką miłością, wspierali nas. Było to trudne tourne, i moralnie i fizycznie, ale naprawdę w dechę. Na przykład w Nowym Jorku, gdy przeniesiono nam koncert do innej sali, był taki brak komunikacji pomiędzy starymi i nowymi organizatorami, nie powiadomiono ludzi o zmianach, dodatkowo poplątano godziny. Więc gdy my przyszliśmy stroić instrumenty, ludzie już czekali na koncert. Bez względu na to, ludzi zebrało się masę i 90 procent z nich to byli Białorusini. A oni tam tak płakali, tak wspierali, jak tańczyli… Ojra, krakowiaka! W Nowym Jorku to wszystko było połączone z warsztatami i ludzie się nie obrazili, poczekali na nasz koncert i wspólnie się bawili.

 

Czy to prawda, że przez 58 koncertów tylko raz zagraliście Wasz ostatni album z coverami, a wszystkie inne były koncertami muzyki dawnej?

Maryja Szaryj: Tak. Pojechaliśmy tam prezentować naszą kulturę. Szczerze, covery były tylko takim pretekstem, by tam pojechać. Pierwszym krokiem była prezentacja nowego albumu. A na innych dawaliśmy po jednym, dwóch coverach, by się rozerwać, takie przerywniki humorystyczne. I naprawdę nasza dawna muzyka bardzo ludzi interesowała. Ludzie bardzo chętnie kupowali płyty. I mówili: „To jest cool! Jesteście akurat z tych czasów, z tego miejsca, tej kultury, jakie odtwarzamy”. To było na festiwalach. A na niektórych zlotach ludzie mówili, że jesteśmy pierwszym zespołem, który gra muzykę renesansową na prawdziwych instrumentach.

 

Co uważacie teraz, porównując festiwale w Stanach z naszymi?

Zmicier Sasnouski: Braliśmy udział w czterech festiwalach. W sumie, będąc w Ameryce oceniliśmy, że na Białorusi mamy naprawdę dobrych dźwiękowców. To zrozumiałe, bo renesansowej muzyki, która rozwija się u nas, w Ameryce jest bardzo mało. Mało mają tam autentycznych instrumentów. Zauważyliśmy też, że na tle amerykańskich muzyków też niekiepsko wypadamy. Wyjazd do Ameryki był dla nas korzystny dlatego, że przepracowaliśmy swój prowincjonalny kompleks. Niby przyjeżdżasz do wielkiej Ameryki, a tam wszyscy „Wooow!”… Tak, w Ameryce jest wiele dobrych rzeczy, ale okazuje się, że i my stoimy na bardzo wysokim poziomie.

„Medieval Classic Rock” to wasz ostatni album z 2016 roku. Połączenie współczesnych hitów ze średniowiecznymi brzmieniami jest rzeczywiście ciekawym pomysłem. Skąd wzięła się taka idea?

Maryja Szaryj: To był eksperyment. Prawie dwa lata temu wystąpiliśmy w państwowej telewizji ONT i poproszono nas, byśmy coś takiego zagrali. Przy tym, całkowicie nam zaufali, nie przesłuchali wcześniej. Występ zobaczyło naprawdę wielu widzów, w tym internautów. Ludzie zaczęli pisać do nas listy z pytaniami, gdzie można dostać album, na którym można dostać nasze covery. I wtedy pojawiła się propozycja, byśmy polecieli do Ameryki. Zdecydowaliśmy więc, że wydamy płytę. Kasy jak zawsze nie mieliśmy. Ze sponsorami było tak samo. Jest to pewnie problem wszystkich twórców. Zdecydowaliśmy posłużyć się crowdfundingiem. Wrzuciliśmy projekt na amerykański portal, i to całkiem owocnie.

W wiadomościach mówiono, że zamiast potrzebnych siedmiu tysięcy, udało się zebrać trzydzieści. Czy było to dla was niespodzianką?

Zmicier Sasnouski: Rzeczywiście, ale nie oznacza to, że chcieliśmy siedem, a dostaliśmy trzydzieści. Zaplanowaliśmy siedem i siedem zebraliśmy. Po prostu zrozumieliśmy, że możemy dosięgnąć i innych celów. Możemy zaproponować ludziom wsparcie naszego wyjazdu do Ameryki. Pomóc z załatwieniem dokumentów. Dostaliśmy pieniądze na konkretne cele: nagranie albumu, wydanie go, przelot do Ameryki, na wynajem busa i tak dalej.

 

A co z nową płytą? Co planujecie?

Zmicier Sasnouski: Właśnie zagraliśmy koncert w Grodnie, zrobimy maleńką przerwę i zajmiemy się nowym albumem. Kolejna płyta… Szczerze, to przyszedł do nas człowiek, który chce wesprzeć nasz pomysł. Album poświęcony dawnym pieśniom zastolnymi. Człowiek ten jest hurtownikiem alkoholu. Nasze przedsięwzięcia zbiegły się idealnie.

Możecie być z siebie dumni. 17 lat razem. Co w tym czasie było najtrudniejsze i co uważacie za swoje największe osiągnięcie?

Zmicier Sasnouski: Strasznie trudno samemu odpowiedzieć… Największy problem przez te siedemnaście lat to… Dla tak bardzo różniących sie ludzi, niepodobnych do siebie, różnie obdarzonych talentami, ludzi twórczych najtrudniejsze było pozostanie razem. Teraz to już nie problem, ale na pewno przez pierwsze pięć lat było bardzo ciężko dlatego, że bardzo trudno było się nam zżyć. Bardzo długo sie docieraliśmy. Właśnie docieraliśmy, bo życie muzyka to nie koncerty. Koncerty to tylko dziesięć procent naszej pracy. Ale na ten koncert trzeba jeszcze dobę, dwie jechać, albo gdzieś polecieć. Musimy się tam zgrywać, mieszkać. Gdy jedziesz autobusem, żyjesz jak jedna rodzina. I właśnie takie docieranie się odmiennych charakterów było najcięższe. Tworzenie jest łatwiejsze.

Twórczość to taki dołek, do którego wrzuca się wszystkie talenty. Mieszasz i coś wychodzi.. Ktoś zajmuje się u nas wyszukiwaniem dawnej muzyki. To ja i Ilia Kublicki. Ktoś zajmuje się aranżacją. Zbieramy sić i wspólnie to oceniamy. Tworzenie jest łatwiejsze.

 Ale jeżeli chodzi o sprawy międzyludzkie, to by różni ludzie tyle lat trzymali się razem, pracowali, czasem bardzo ciężko pracowali… W Ameryce czasem mieliśmy pięć koncertów dziennie. Było to do tego stopnia ciężkie, że pod koniec dnia zwyczajnie nie mogliśmy już rozmawiać. I zdzieraliśmy gardła, dlatego jest to nasze największe osiągnięcie. Naszym największym osiągnięciem jest to, że zespół Stary Olsa dalej istnieje, choć już wielokrotnie chcieliśmy go rozwiązać. Bo obciążenie psychiczne i fizyczne podczas tras koncertowych powoduje, że chce się po prostu odpocząć.

 

A czym członkowie zespołu zajmują się oprócz muzyki? Czy tylko muzyką?

W naszym zespole profesjonalnych muzyków, czyli takich, którzy zajmują się nią zawodowo i poza zespołem, jest troje. Jest nas równo pół na pół. Druga połowa to ludzie przeróżnych profesji. Siarhiej Tapczeuski jest bardzo utalentowanym i odnoszącym sukcesy kucharzem. Aleś Czumakou, człowiek o słuchu absolutnym i bardzo dobrym głosie, jest programistą. Ja z wykształcenia jestem historykiem, i tak też pracuję. Mam swoją agencję eventową. Organizujemy święta w różnych stylach różnych epok. Muzyka spowodowała jednak, że w 2017 roku nie damy rady zajmować się już  niczym innym, niż muzyka. Połowa z nas zrezygnowała z pracy. Kto może trzymać w pracy człowieka, który przyjechał, miesiąc popracował, a potem na miesiąc wyjechał? Dlatego mieliśmy nadzieję, że muzyka w reszcie całkiem nas pochłonie i będziemy mieli tyle pracy, że nie damy rady pracować nigdzie indziej.

Wyżyjecie z muzyki?

Zmicier Sasnouski: Gdy tylko muzyk ze Starego Olsy stwierdzi, że jego rodzina może żyć w dostatku, zaraz rzuca pracę. I już troje rzuciło. Pytanie nie jest proste. Nie jesteśmy na to przygotowani psychicznie i nie uczyliśmy się, jak dokonać takiej kardynalnej zmiany w swoim życiu. Boimy się tych zmian. Szczególnie wcześniejsze pokolenie, nasze mamy i ojcowie, nie mówiąc już o babciach. Są przyzwyczajeni trzymać się swojego miejsca i dla nich to, co robimy jest zwyczajnie szaleństwem. Rzucamy stałą pracę, w której spędziliśmy wiele lat, i zajmujemy się, jak mówią, niewiadomo czym. „Gdzieś tam jeździcie, coś tam gracie. To nie jest poważne!”. Zwalczenie tego stereotypu, poważne podejście do muzyki, uznanie jej za podstawowe zajęcie i rzucenie dodatkowej pracy – to proces psychicznie ciężki, ale do tego dążymy.

Czy Wasz zespół był na „czarnej liście” zakazanych na Białorusi zespołów?

Zmicier Sasnouski: Nie. Mogę wytłumaczyć dlaczego. Nasza pierwsza producentka Alena Makouskaja powiedziała kiedyś: „Waszym zadaniem, naszym celem i misją, tym co możecie zrobić za pomocą swojego talentu, jest przywrócenie pamięci historycznej. Nie musicie nigdzie chodzić, mówić coś ze sceny. Rekonstruujcie i wykonujcie swoją muzykę, a dla swojego kraju zrobicie tak najwięcej. Dlatego, proszę, nie róbcie czegoś takiego, że raz się gdzieś pokażecie, a potem nie traficie ani do telewizji, ani do radia, ani koncertu nie dacie”. Posłuchaliśmy jej i to zaowocowało.

Ostatnich dziesięć lat gramy, występujemy, nie kłócimy się z nikim, i nie włazimy, dzięki Bogu, do polityki. Zajmujemy się swoją sprawą – odradzaniem pamięci historycznej.

Gdy patrzycie na młode pokolenie współczesnej białoruskiej estrady, czy widzicie swoich następców?

Zmicier Sasnouski: W naszym stylu gra masa zespołów. Wymieniłbym około ośmiu bardzo dobrych białoruskich kapel. I jest to powód do zadowolenia, bo gdy zaczynaliśmy grać w tym tylu w 1999 roku, nie było nikogo. A teraz pojawili się naśladowcy. W tym momencie, znając poziom tworzonej przez nie muzyki, chciałbym jednoznacznie stwierdzić: Białoruś jest na pierwszym miejscu w Europie Wschodniej we wszystkich aspektach odtwarzania muzyki dawnej.

Zobacz także: Premiera klipu z muzyką do pierwszego białoruskiego filmu fantasy

A jakie macie plany na najbliższe występy?

Zmicier Sasnouski: Teraz spędzimy pięć tygodni w Austin. Wyjeżdżamy pod koniec lutego i wracamy w kwietniu, potem jeszcze raz lecimy w sierpniu i powrócimy w październiku.

Nie jest ciężko?

Zmicier Sasnouski: Ciężko. Za pierwszym razem było ciężko i wydawało się to jakąś awanturniczą eskapadą. Gdzie ty lecisz? Nie wiedzieliśmy kto i co nas tam czeka. Podpisując kontrakt, nawet nie widzieliśmy, z kim go podpisujemy. To była jakaś eskapada. Nie wiedzieliśmy, co z tego wyjdzie. Dwóch ludzi straciło pracę. Ich pracodawcy nie zgodzili się dać pracownikowi ośmiu tygodni wolnego. Ale jesteśmy ryzykantami. Zagraliśmy i wygraliśmy. Nasz drugi wyjazd, właśnie tej wiosny, też poniekąd jest awanturniczy. Bo już wiele wiemy, do wielu rzeczy przywykliśmy. Ale nie możemy przewidzieć ani ile płyt sprzedamy, nie możemy przewidzieć, czy pokryjemy nasze wydatki. Przelot, wynajem autobusu, koszty życia. Dlatego, w sensie finansowym, jest to kolejna awantura. Ale uważam, że warto być takim wariackim awanturnikiem.

 

Rozmawiała Paulina Walisz, tłumaczył Piotr Jaworski, belsat.eu

Aktualności