Jak pracowałam w LifeNews: dziennikarz potrzebny od zaraz (część 1)


Białoruska dziennikarka Maria Skaradziłka opowiedziała o swojej pracy w rosyjskim ultrapropagandowym telewizyjnym kanale informacyjnym.

Swoje CV wysłałam do redakcji  informacyjnej LifeNews dobrowolnie: ciekawiło mnie, dlaczego pracowało tam chyba pół Moskwy i większość z tych ludzi nie wytrzymała więcej niż kilka miesięcy. Z pracy stamtąd również zwolniłam się sama. Gdy już dowiedziałam się co w trawie piszczy – praca przestała mnie ciekawić.

Wszystko o czym opowiem, doświadczyłam na własnej skórze i nie ma tu żadnego dziennikarskiego koloryzowania. Mówię tylko o tym, co widziałam, słyszałam i w czym „pod przykrywką” uczestniczyłam dlatego, by zrozumieć tych kilka spraw: dlaczego dziennikarstwo w Rosji zeszło na psy  i jak działa ta globalna „służba PR” – szczególnie w sferze informacji.

Biegnę na casting

Фота Olivier Laurent
fot.  Olivier Laurent

LifeNews potrzebuje nowych dziennikarzy o każdej porze dnia i nocy, nie jest ważne czy jesteś dobry czy zły. Nikt nie zwraca uwagi na jakość pracy dziennikarskich mrówek zgromadzonych w newsroomie o wielkości boiska.

Rotacja w firmie rodziny Gabrelianowów jest jak strumień, który wpływa i wypływa. Jeżeli pojawisz się na jakiejś pierwszej z brzegu dziennikarskiej imprezie w Moskwie – większość uczestników rzuci sarkastycznie „Byłem tam i chwała Bogu dałem drapaka”.

Tylko się można domyślać, dlaczego zasiedziali pracownicy kanału, do których należą głównie byli pracownicy rosyjskiego 1. kanału lub liberalnego radia „Echo Moskwy”, których za coś zwolniono, albo tzw. szefostwo firmy, tak lubią organizować castingi – selekcje ludzi według kryteriów„twórczych” lub „psychologicznych”.

Na początku otrzymujesz zadanie próbne. Musisz zejść do moskiewskiego metra i w dowolny sposób nagrać pracownika przy pomocy telefonu komórkowego, zadając „ofierze” chamskie  pytania w stylu: dlaczego ma pan ścierkę na głowie, lub dlaczego nie pierze pan skarpet. Inwencja nieograniczona – byle uzyskać efekt. Przy tym moskiewskie metro jest obiektem silnie kontrolowanym i wielu takich „reporterów” zatrzymuje policja. Ale nikogo to nie obchodzi i ciebie też nie powinno, jeżeli tylko śnisz po nocach, by pracować w firmie Gabrelianowa – seniora.

Nie opowiem jak wykonałam pierwsze zadanie – przejdę od razu do drugiej tury. Każdy pretendent do „najlepszej pracy na świecie” przechodzi testy badające „zgodność psychologiczną” –  nie z zespołem pracowniczym czy nawet kolorem ścian w newsroomie, ale z redaktorem-wydawcą. Nigdy bym nie przykładała do tego tak dużej uwagi do czasu, gdy nie zaczęłam pracować  z „królem newsów” całego LifeNews – o tym jednak potem.

Testy zdane – a wszystko to po to, by wywołać wrażenie, że “Lajf” to poważna firma i nie biorą tam byle kogo. W rzeczywistości jednak biorą wszystkich jak leci, bo inaczej zabrakłoby rąk do pracy. Przez dwa tygodnie biegał za mną manager wydziału kadr i namawiał, żebym jak najszybciej przyniosła dokumenty potrzebne dla podpisania umowy o pracę. Choć nie miałam wymaganej w Rosji „książeczki pracy”, ani numeru podatkowego, a jedynie paszport. Najważniejsze – zatrudnić, a fakt, że specjalnie zawaliłam wszystkie testy i zadania próbne, nikogo nie obchodził.

Praca

Do legendy przeszły wypadki, że korespondenci LifeNews pojawiali się na miejscu zdarzenia, zanim ono się odbyło. Np, że dziennikarz poszedł do sauny i spotkał tam ministra sportu, który udzielił mu piorunującego wywiadu. Sprawa w informatorach – współpracownikach specsłużb i najrozmaitszych instytucji, którzy za dobre honorarium informują głównego redaktora, o tym co się odbywa w kraju: aktach terrorystycznych, powodziach, śmierciach czy ciężkich chorobach vipów. LifeNews na rynku rosyjskich mediów otrzymał takie zadanie i inne media nie czują się nawet pokrzywdzone. To nie przypadek, że niedawno nowym hasłem reklamowym kanału stało się „Pierwszy w najnowszych informacjach”. Z góry przyszedł bowiem rozkaz, że inne media muszą na nie poczekać. Nikt się nie obraża, bo one korzystają potem z informacji dostarczonych przez LifeNews. Zazwyczaj na stronie stacji newsy pojawiają się o 10 min wcześniej niż w innych wydaniach.

Jest mitem też, że kanał opiera się na obywatelskich korespondentach, którzy za niewielkie wynagrodzenie przysyłają swoje filmiki i informacje. W czasie mojej pracy w stacji, gdy zdarzało mi się nie wychodzić z pracy przez 16 godzin – widzowie przesłali mi pięć informacji i chodziło zazwyczaj np. o emeryta, który chciał pomocy w wyrzuceniu pijanego dresiarza z klatki schodowej, czy jakiegoś piarowca, który informował o wystawie początkującego artysty.

W stacji pracuje cała masa takich początkujących dziennikarzy, którzy co najwyżej czasem pokazują się na antenie. Spotyka się ich w palarniach, gdzie jęczą: „kiedy będzie coś do roboty?” Jednak zadania z góry nie przychodzą. I tu dobre pytanie: dlaczego LifeNews opłaca się  utrzymywać cała armię takich stałych pracowników, zamiast płacić za konkretne zdania freelancerom? Zresztą nawet i im nie trzeba płacić, wiem o kilku przypadkach, gdy taki freelancer oprócz obiecanek nie otrzymywał żadnego wynagrodzenia. Przecież nie pojedzie po pieniądze do Moskwy – a tak można go skreślić z listy współpracowników i mieć spokojny sen.

W następnym odcinkach:

– Polityka informacyjna bez hamulców i moralności

– Kosztorys: ile kosztuje „ekspert”

– Białoruski ślad w LifeNews

Maria Skaradziłka /JB dla belsat.eu

Aktualności