Erywań wrze, a Kreml przygotowuje armię przeciwko „kolorowym rewolucjom”


O krok od własnego Majdanu jest już Armenia, tymczasem rosyjskie ministerstwo obrony opracowuje „naukowe”metody zwalczania majdanów przy pomocy specjalistów z Kaukazu.

Giumri jak Sewastopol?

Strategiczną bazę swojej marynarki wojennej w Sewastopolu Rosji udało się zachować. Ale aby to uczynić, trzeba było od zrewoltowanej Ukrainy oderwać razem z Sewastopolem cały Krym. A co trzeba będzie zrobić, by ocalić garnizon w Giumri – jedyną zagraniczną rosyjską bazę wojskową na południowym Kaukazie? Masowe protesty w Erywaniu coraz bardziej przypominają początki Majdanu w Kijowie.

Co prawda pierwszy „elektryczny bunt” spacyfikowano za pomocą nie tylko pałek, ale i armatek wodnych. Jednak podobnie jak po nocnym pogromie studentów na ul. Instytuckiej w stolicy Ukrainy, również na aleję Bagramiana w Erywaniu zaczęli wracać ludzie, oburzeni brutalnością i sadyzmem funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa.

Zaczęli też wychodzić na ulice innych miast – m.in. w Giumri, gdzie stacjonuje 4 tys. rosyjskich żołnierzy. I ma tam stacjonować aż do 2044 roku… Nawet oficjalnie mówi się, że istnienie tej bazy o geopolitycznym znaczeniu jest jednym z głównych fundamentów obecnych relacji dwustronnych pomiędzy Rosją a Armenią. Nic dziwnego, że Kreml przygląda się wydarzeniom w Armenii równie bacznie, jak obserwował początki ukraińskiej Rewolucji Godności. 

Elektryczny bunt polityczny

Ale obserwuje je uważnie również dlatego, że Rosji przecież dotyczy bezpośrednia przyczyna protestów w ormiańskich miastach. Kompania Sieci Elektryczne Armenii, która ogłosiła niemal 20-procentową podwyżkę na energię elektryczną jest ormiańska tylko z nazwy: w 100 procentach należy do rosyjskiej spółki Inter RAO.

To samo choć z pewną dozą złośliwości, można powiedzieć o prezydencie Serżu Sarksjanie, za którego rządów i tak tradycyjnie prorosyjska Armenia zwasalizowała się do stopnia porównywalnego z Białorusią, czego kwintesencją było ubiegłoroczne przystąpienie do kremlowskiej Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej.

Dlatego też zapewne oprócz pierwszych żądań ekonomicznych, manifestanci w Erywaniu zaczęli wznosić też hasła polityczne – krytykujące skorumpowane do cna promoskiewskie władze. „Doceniono” też pracę rosyjskich dziennikarzy.  Tłem ich relacji na żywo wkrótce stały się pośpiesznie przygotowywane plakaty z tekstami: „Rossija-24 idź do d…y i nie rżnij głupa”. Chodziło o treść relacji – wysłani z Moskwy reporterzy  wydarzenia w Erywaniu komentowali dla swoich telewizji dokładnie według szablonu sprawdzonego na Ukrainie.

[vc_single_image image=”1″ img_size=”large”]

Zamiast kolorowych snów – „kolorowe rewolucje”

I fakt, że widmo kolejnych „kolorowych rewolucji” (w najbliższym sąsiedztwie i nie tylko w nim) spędza sen z oczu kremlowskiego kierownictwa, potwierdzają też najnowsze doniesienia gazety „Kommersant”. Jej źródła informują, że już od pół roku opracowaniami metodycznymi w dziedzinie przeciwdziałania niepokojom społecznym zajmuje się sama Akademia Wojskowa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. W dalszych badaniach tego zagadnienia, zleconych przez Ministerstwo Obrony mają być wykorzystane doświadczenia ekspertów wojskowych, którzy opracowywali operacje antyterrorystyczne na Kaukazie Północnym i uczonych z największych uczelni w kraju.

Rada dobra, armia lepsza

Do tej pory tematyka „kolorowych rewolucji” znajdowała się w gestii Rady Bezpieczeństwa – zauważa „Kommiersant”. I przypomina, że szef RB Nikołaj Patruszew zaledwie 22 czerwca udzielił gazecie obszernego wywiadu, w którym ostrzegał przed zagrożeniami dla Rosji wynikającymi z „kolorowych rewolucji” w sąsiadujących z nią krajach.

Wcześniej rada naukowa przy Radzie Bezpieczeństwa rekomendowała jej szereg środków mających zapobiec destabilizacji sytuacji wewnątrz w samej Rosji – właśnie wg „kolorowego” scenariusza.  Wśród rad znalazło się ukrócenie aktywności w sieciach społecznościowych oraz walka z „formowaniem w społeczeństwie stereotypu rewolucyjno-romantycznego”.

Co jak co, ale dołączenie do tych zadań resortu obrony wydaje się przemyślanym krokiem. Rosyjska armia już nie raz uśmierzała zapędy rewolucyjnych romantyków – i w kraju i poza jego granicami. Tylko po co to potrzebne teraz i skąd mają płynąć te zagrożenia? Przecież jak mówią najnowsze sondaże, ranking społecznego poparcia dla działań Władimira Putina osiągnął nowe historyczne rekordy: politykę swojego prezydenta popiera już 89 procent Rosjan…

Cezary Goliński/Biełsat

Aktualności