„Chodzi o zastraszenie całego narodu”. Rozmowa z Zairem Smedlą, przedstawicielem Medżlisu Tatarów krymskich


Tatarzy krymscy obchodzą dziś rocznicę bodaj najbardziej tragicznego wydarzenia w swojej historii: 72 lata temu, zgodnie z osobistą decyzją Józefa Stalina, cały naród Tatarów krymskich został deportowany na azjatyckie stepy Uzbekistanu i Tadżykistanu.

W dzień tej rocznicy rozmawiamy z Zairem Smedlą, przewodniczącym Centralnego Komitetu Wyborczego zabronionego niedawno przez Rosję Medżlisu, organizacji zrzeszającej przedstawicieli Tatarów krymskich.

– Jak w tym roku zamierzają obchodzić rocznicę deportacji Tatarzy krymscy?

– W tym roku władze okupacyjne Krymu po prostu zabroniły organizacji wszelkich demonstracji publicznych związanych z bolesną rocznicą deportacji. Członkom Medżlisu pozwolono jedynie wspólnie złożyć kwiaty pod wybranymi pomnikami upamiętniającymi wydarzenia 1944 roku, choć i tu władze szukały pretekstu, by zabronić uroczystości. Władze zdecydowały się niby organizować jakieś oddalone od centrum Symferopola (stolicy Krymu – Biełsat) uroczystości wraz z odsłonięciem skromnego pomnika ku czci deportowanych Tatarów, ale my zdecydowaliśmy się w tym nie uczestniczyć, ponieważ w sytuacji gdy władze otwarcie gloryfikują Stalina i innych oprawców naszego narodu, współpraca z nimi oznacza jedynie legitymację ich działań.

Siły dodało nam i całemu narodowi Tatarów krymskich niedawne zwycięstwo piosenkarki Jamali w festiwalu Eurowizji: widać, że poruszająca historia deportacji babci Jamali zwróciła uwagę Europy na nasz problem i mamy nadzieję, że ta uwaga nie będzie tymczasowa. Była to wielka tragedia, wręcz ludobójstwo, nawet jeśli rosyjska władza próbuje nazwać te zdarzenia „szukaniem lepszego życia”.

– Dwa tygodnie temu sąd w Symferopolu zakazał działalności waszej organizacji. Jak w takim razie jego członkowie zamierzają dalej działać?

Od 2014 r. i tak właściwie nie mieliśmy możliwości normalnie działać. Więc to, że nas zabronili szczerze mówiąc niewiele zmieni. Faktycznie sąd w Symferopolu zabronił nam organizować spotkań publicznych, a media mają obowiązek informować czytelników, że nasza organizacja jest zabroniona w Rosji, jeśli chcą o nas choćby wspomnieć. Ale od 2014 r. i tak praktycznie nigdy nam nie pozwalano organizować spotkań, a krymskie media instruowano, by wymieniać nas tylko w negatywnym kontekście.

– Czym właściwie zajmował się Medżlis?

– Był on przede wszystkim pośrednikiem między naszym narodem i władzą. Jeśli na poziomie lokalnym pojawiał się jakikolwiek problem społeczny: od dostaw wody po używanie języka krymskotatarskiego w szkołach, my staraliśmy się z władzą go rozwiązać. Ale nawet przed rozwiązaniem naszej organizacji drastycznie brakowało nam finansowania, ponieważ rosyjskie władze nam go odmawiały. Ponadto, wielu z naszych członków aktywnie prześladuje krymski wymiar tzw. sprawiedliwości.

– Na czym to polega?

– Członków naszej niedawno zakazanej organizacji zazwyczaj sądzą za tzw. „dogłębne naruszenie porządku publicznego”. Zazwyczaj chodzi o nasze protesty z lutego 2014 r. (podczas stopniowego zajmowania Krymu przez Rosję – Biełsat), kiedy nawet Rosja jeszcze uznawała, że jesteśmy pod jurysdykcją Ukrainy. Były nawet przypadki, gdy sędziowie sami, bez adwokatów, bez prokuratorów, podejmowali decyzje o przedłużaniu aresztu naszym kolegom. Tak na przykład było dwa tygodnie temu z wiceszefem Medżlisu Achtemem Czijgozem. Nawet w czasach stalinowskich istniały tzw. trójki sędziowskie i sądy nie mogły tak działać.

Jakby chcieli, mogliby równie dobrze kogoś teraz skazać za zabójstwo cara Nikołaja II! Od razu widać, że działania są politycznie motywowane.

– Uważa Pan, że owi polityczni zleceniodawcy znajdują się na Krymie, czy może wyżej – w Moskwie?

– Z góry idzie zamówienie bez konkretnych nazwisk, np. „ukarzcie 20-30 Tatarów krymskich”, a potem tutaj odpowiednich ludzi już znajdują lokalne władze. Nas sądzą w tej chwili za kilka spraw: w jednej z nich członkowie Medżlisu są podejrzani o związki z zabronioną w Rosji islamską organizacją Hizb-ut-Tahrir. W innej próbuje się oskarżyć przypadkowego Tatara krymskiego o podpalenie samochodów w Jałcie w celu sprowokowania konfliktów etnicznych na Krymie. Według naszych informacji, podejrzanych w tej sprawie bito, by wydobyć z nich świadczenia, potwierdzające taką wersję. Oskarżenia są absurdalne: samochody na Krymie dalej płonęły, nawet gdy ci ludzie siedzieli już w areszcie!

– Czyli represjom poddawani są nie tylko aktywnie politycznie krymscy Tatarzy?

– Jak najbardziej. Rosyjska FSB bardzo lubi na przykład zatrzymywać zwykłych muzułmanów wychodzących w piątki z meczetów. Sprawdzają, czy nie ma wśród nich nielegalnych imigrantów, ludzi związanych z Państwem Islamskim lub innymi organizacjami terrorystycznymi. No ale u nas „nielegalni imigranci” to są przede wszystkim z Doniecka i Ługańska! Dlaczego w takim razie nie sprawdzają dokumentów przed cerkwiami, chrześcijanom, a tylko muzułmanom? Toż to oczywista dyskryminacja! W ogóle w Rosji de facto ignoruje się świeckość państwa i daje się prawosławiu warunki preferencyjne, a inne religie są dyskryminowane.

– Czy uważa Pan, że represji jest coraz więcej?

– Tak, jest taka tendencja. W tej chwili już zdarzają się przypadki, gdy policjanci po prostu wchodzą do kawiarni i zatrzymują wszystkich ludzi, jak to się mówi, o „niesłowiańskim wyglądzie”, i szukają wśród nich „ekstremistów”.

– Jeśli represje polityczne na Krymie są kierowane nie tylko przeciwko aktywnym politycznie krymskim Tatarom, to jaki jest ich cel?

– Zatrzymują wszystkich, nie tylko aktywnych, bo tu nie chodzi o realne działanie, a o zastraszenie naszego narodu. Chodzi też o to, by sprowokować naszą reakcję, możliwie agresywną. Jeśli kogoś bezprawnie aresztują i niosą do policyjnego autobusu, to część spokojnie wejdzie, ale część i odpowie, ktoś uderzy policjanta, i już mamy udaną prowokację. Ale to ich działania, w wyniku których uznaje się, że wszyscy przedstawiciele danego narodu są niebezpieczni, są tu prawdziwym ekstremizmem.

Rosja po prostu chce się pozbyć regionalnych mniejszości etnicznych. Na Krymie starają się prowokować Tatarów do agresywnych działań, możliwie nawet do konfliktu zbrojnego, by pod pretekstem „niebezpiecznej sytuacji humanitarnej” znowu jakoś nas deportować, choć raczej oficjalnie tak swoich działań nie będą nazywać.

– A wśród przedstawicieli waszego narodu na pewno nie ma nikogo, kto chciałby osiągnąć wasze cele niekoniecznie pokojowymi metodami?

– My w Medżlisie mamy kontakt z naszym narodem, i staramy się go przed takimi rzeczami powstrzymywać. Ale tak jak mówię, niektórzy tej dyskryminacji mogą nie wytrzymać. Zresztą tacy ludzie się wśród naszych już pojawiają. Ile można nie reagować, kiedy w środku nocy przychodzą z przeszukiwaniami do meczetu, do domu, przy kobietach i dzieciach?

– Co w takim razie można robić w obecnej sytuacji? Chcielibyście powrotu do Ukrainy?

Jest memorandum budapesztańskie, inne kraje powinny się starać je realizować. Wszystko powinno być tak, jak było wcześniej.

Chyba rozumie pan, co dokładnie mam na myśli. Otwarcie niestety nie mogę powiedzieć nic więcej, bo mnie jutro aresztują za ekstremizm.

Ja po prostu nie widzę nic pociągającego w obecnej sytuacji politycznej: znam 200 lat historii opresji Krymskich Tatarów przez Imperium Rosyjskie. Hasło „Krym bez Tatarów krymskich” jest aktualne i dzisiaj.

– Czy współżycie waszego narodu z państwem rosyjskim na pewno nie jest możliwe? Przecież wasz język ma nawet na Krymie status urzędowego.

– To kompletna fikcja: w żadnym urzędzie nie można posługiwać się naszym językiem, żadne sprawy sądowe nie mogą się odbywać w naszym języku. Spróbuj wejść do urzędu i o coś zapytać po krymskotatarsku, to jeszcze zaczną cię urzędnicy obrażać. Na budynku Sądu Najwyższego Krymu nawet nie ma tabliczki po krymskotatarsku. Procent dzieci, chodzących do szkół, gdzie nasz język jest językiem wykładowym, także w ostatnich czasach dramatycznie spada.

– Ale wielu Tatarów, jak twierdzi władza rosyjska, nie ma nic przeciwko przynależności półwyspu do Rosji. Kim są ci ludzie?

– To są ludzie, których potrzebują do występów w lokalnych mediach państwowych, którzy twierdzą, że jesteśmy w tej chwili najszczęśliwszym narodem na ziemi, że nam się podoba to, jak ciągle przeszukują nasze domy, nas aresztują, biją, porywają… Motywację mają różną: niektórzy mieli na przykład problemy z prawem i wpadli w pole widzenia służb bezpieczeństwa. W związku z tym muszą oni teraz mówić to, co władza chce, by oni mówili.

– A z ukraińskimi władzami nigdy problemów nie mieliście?

– Tak, ale głównie za czasów Janukowycza. Ale szczerze mówiąc władza na Krymie niewiele się zmieniła. Od czasów, kiedy panuje Rosja, represji jest oczywiście o wiele więcej, ale na poziomie lokalnym są ci sami ludzie, którzy zawsze stwarzali nam przeszkody: oni byli już przy Janukowyczu i nawet przy Juszczence. Przewodniczący krymskiego parlamentu Władimir Konstantinow miał na przykład wielomilionowe długi przed państwem ukraińskim, więc nic dziwnego, że tak chętnie wspiera obecne, rosyjskie władze.

W przeszłości było nam oczywiście łatwiej działać, co nie znaczy, że tracimy nadziei na przyszłość: sprawiedliwości prędzej czy później stanie się zadość.

Z Symferopola dla belsat.eu Karol Łuczka

Czytajcie również >>> W ślad za Eurowizją: nie przegapcie Dni Tatarów krymskich w Biełsacie!

Aktualności