Całą noc w kolejce po naukę w białoruskojęzycznej szkole


Takie obrazki można było obserwować w samym centrum Mińska, przed wejściem do budynku gimnazjum nr 23.

Tysiące uczniów 9. klas zdawały w czwartek swoje pierwsze egzaminy. Wśród nich była matematyka, język rosyjski oraz białoruski. A co, jeżeli dzieci już od pierwszej klasy chcą uczyć się wszystkich przedmiotów po białorusku? Okazuje się to wcale nie takie proste. Żeby zapisać swoje dziecko do dobrej białoruskojęzycznej placówki, trzeba spędzić dosłownie bezsenną noc.

„Stoję w tej kolejce od 2.00 w nocy. Kiedy tu przyjechałem, byłem ósmy. Pierwsi ludzie przyszli tu o wczoraj o 21.00” – mówi Maksim Siamionau, ojciec przyszłego ucznia.

A kto pierwszy, ten ma największą szansę zapisać dziecko do gimnazjum. Czym przyciąga uczniów i ich rodziców właśnie ta placówka?

„W tej dzielnicy to jedyna taka białoruskojęzyczna placówka. Po drugie, jest znana z wysokiego poziomu swojej szkoły podstawowej i z dobrych nauczycieli” – mówi ojciec innego dziecka, Aleksander Babicki. – Jeśli chcemy żyć w tym kraju, musimy uczyć się języka” – podkreśla Maksim Siamionau.

Z tą opinią zgadzają się nie tylko rodzice białoruskojęzycznych uczniów. Biełsat przeprowadził sondę uliczną: większość naszych respondentów odnosi się negatywnie do dominacji języka rosyjskiego.

„Jestem Białorusinem i wstydzę się, że nie rozmawiam we własnym języku” – mówi jeden z nich.

Na razie jednak sytuacja z białoruskojęzycznym nauczaniem pozostaje krytyczna. Co roku zmniejsza się ilość uczniów i studentów, którzy zdobywają wiedzę w języku ojczystym. W ciągu ostatnich 5 lat liczba białoruskojęzycznych uczniów szkół średnich zmniejszyła się do 15 procent od ogółu. W dwumilionowym Mińsku białoruskich szkół było pięć. W Mohylewie i Brześciu do niedawna działało tylko po jednej białoruskojęzycznej klasie. W Witebsku i Homlu po prostu ich nie ma. Nauczanie dzieci w języku ojczystym dla wielu rodziców staje się nie zwyczajną sprawą, ale aktem odpowiedzialności obywatelskiej.

„Ostateczną decyzję o utworzeniu klasy białoruskojęzycznej podejmuje administracja, czyli władza wykonawcza. Tym samym łamie się konstytucyjne prawo rodziców, obywateli Białorusi do równości w zdobywaniu białoruskojęzycznego nauczania. Kiedy się to zmieni, białoruskie szkoły zaczną rosnąć jak grzyby po deszczu” – przekonuje Tamara Mackiewicz z Towarzystwa Języka Białoruskiego.

Władze obiecują poprawę sytuacji. W szkołach ma być zrównana ilość godzin lekcyjnych języka białoruskiego i rosyjskiego. Jednak eksperci uważają taki krok za niedostateczny.

„Ten pierwszy krok jest bardzo rozreklamowany. Nie jest on tego wart, bo tylko w drugiej klasie te godziny zostaną zrównane. To dobrze, ale muszą temu towarzyszyć inne kroki – żeby zaczęto chociaż u nas wydawać ustawy po białorusku. A co tu mówić o innych rzeczach… – ocenia sytuację Tamara Mackiewicz.

Rugowanie języka białoruskiego ze sfery publicznej rozpoczęło się wraz z przyjściem do władzy Aleksandra Łukaszenki. Z jego inicjatywy, w wyniku referendum w 1995 roku ojczysty język Białorusinów stracił status jedynego urzędowego.

Jan Babicki, Biełsat

Aktualności