Białoruskie tańce wprowadzają go w trans. Reportaż


Zmicier Tarasau dosłownie „uzależnił się” od tańców ludowych

Grupa mieszkańców Homla wróciła do korzeni i pokochała swoje ojczyste tańce.

Podczas Nocy Tańców, która była częścią homelskiej Nocy Muzeów, wystąpili uczestnicy Szkółki Ludowych Tańców Powszednich. Pojawiła się ona w wielkim mieście rok temu dzięki staraniom inżyniera, który kilka lat temu nie miał żadnego pojęcia o tańcu, a dziś nie umie bez niego żyć. Ze Zmitrem Tarasowem o jego pasji rozmawiała Łarysa Szczyrakowa.

– Zmitrze, jak zostałeś zaciekłym popularyzatorem tańców ludowych?

– Dla mnie samego to zagadka. Nigdy nie interesowałem się tańcami, nie chodziłem na kółka taneczne, nie tańczyłem na dyskotekach. Ale jakieś trzy lata temu zastanowiłem się nad tym, że jak to tak – inne narody, Czeczeni, Gruzini czy Cyganie znają swoje tańce, a my Białorusini nie. Było mi przez to smutno i żal. Zacząłem szukać, gdzie by mnie nauczyli tańców ludowych.

19 maja 2018 roku. Plac przed homelską filią Muzeum Staroobrzędowców i Twórczości Ludowej w Wietce.

Informacji w Internecie na ten temat było wtedy mało. Na moje szczęście, trafiłem na jedną z imprez w filii Muzeum Twórczości Ludowej w Wietce. Tam spotkałem młodzież, członków organizacji krajoznawczej Tałaka, którzy tańczyli ludowe tańce codzienne. Dołączyłem do nich, zacząłem uczyć się tańca. I dosłownie „zachorowałem” na to.

– Co tańczycie?

– Znamy około 30 tańców. Większość z nich jest z Homelszczyzny – to: padespań (pas d’Espagne), serbianka, miesiac, bazar, krakowiak, jabłyczka, wasaduli, karapiet, polka babaczka, lawonicha, hraczaniki, walc, matlot i inne.

Zmicier Tarasau mówi, że gdy ludzie zaczynają wspólnie wystukiwać rytm, to „dosłownie wpadają w trans”

Wiele tańców wykonujemy w różnych wariantach. Część układów wzięliśmy z archiwów Tałaki i muzeów. Niektóre z nich sam nagrałem podczas ekspedycji na prowincję.

– Kto przychodzi uczyć się tańców ludowych? Gdzie się zbieracie?

– Początkowo ćwiczyliśmy w filii skansenu, ale kiedyś zorganizowano tam wystawę zabytkowych ikon, przy których nie tylko nie można było tańczyć, ale nawet oddychać. Wtedy postanowiliśmy wynająć sale prób. Teraz zrzucamy się i zbieramy w klubie Atmasfiera.

Wśród uczestników szkółki są milicjanci, bankierzy, robotnicy i emeryci.

Łącznie co tydzień zbiera się około 20 osób. To ludzie w różnym wieku – od 20 do 55 lat.

Według Zmitra, taniec to przede wszystkim wymiana energii.

– Czym różni się taniec codzienny od tańca scenicznego?

– Tańce ludowe nie były stworzone do występów na scenie, ale do tańczenia dla siebie. Jest w nich wiele drobnych ruchów, których zwyczajnie nie widać ze sceny. Taniec sceniczny jest przesadzony, to praktycznie akrobatyka. Trzeba wysoko skakać, śmieje się Zmicier. – Tańce powszednie są kameralne. To faktycznie relacja pomiędzy mężczyzną i kobietą złączonymi w wirze tańca, wymienianie się energią. Jest intymny, dlatego nie staramy się dużo występować, bo to niszczy magię tańca.

19 maja 2018 roku. Noc tańców w Homlu

– Czym dla ciebie jest taniec?

– To przede wszystkim ładowanie energii dla życia, rozwoju. Teraz bardzo modne są u nas wszelkie zamorskie techniki, praktyki medytacyjne. Ale po co nam cudze, skoro mamy swoje białoruskie tańce ludowe. Gdy wielu ludzi zaczyna razem wybijać rytm, to dosłownie wchodzą oni w trans. Pryskają bariery energetyczne, poprawia się nastrój, życie nabiera nowych barw.

Czytajcie również:

Rozmawiała Łarysa Szczyrakowa. Zdjęcie autorki. pj/belsat.eu

Aktualności