Białoruski ochotnik z Donbasu: Zawieszenia broni nie ma, wróg używa artylerii


 

Wojny w Donbasie niby nie ma, ale pokojem też się tego nie nazwie. O konflikcie, po którego obu stronach walczą dziesiątki, a może i setki Białorusinów, korespondent Biełsatu Usiewaład Szłykau rozmawia z żołnierzem grupy taktycznej Białoruś, Janem Mielnikawem.

– Petro Poroszenko obiecał, że pojawią uproszczone zasady uzyskania obywatelstwa dla ochotników. Czy widzicie pomoc ze strony państwa ukraińskiego?

– Co do mnie, to nie mam żadnego oficjalnego statusu, jestem ochotnikiem. Co do prawa, według którego cudzoziemcy mogą podpisać kontrakt i pełnić służbę w ukraińskich siłach zbrojnych, to tak – jeden chłopak z naszej grupy taktycznej, Druh Tur „w celach eksperymentalnych”, aby zobaczyć jak to działa, podpisał kontrakt. Teraz przechodzi szkolenie i pełni służbę w Chmielnickim. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to niebawem wyślą ich na pierwszą linię.

– Ale większość Białorusinów – ochotników przebywa na Ukrainie „na lewych papierach”. Ilu naszych rodaków walczy teraz w Donbasie?

– Niektóre bataliony, które wcześniej stacjonowały w strefie operacji antyterrorystycznej, już zostały stamtąd wycofane. Niektórzy, jak Łobau i inni nasi chłopcy, stacjonują w Pieskach. Inni – pod Awdijewką. Trudno mówić o liczbie. Wiele młodzieży próbuje służyć na zasadach kontraktowych.

Wydaje mi się, że ogólna liczba to ok. 200 osób.

– Czy na froncie naprawdę jest teraz tak spokojnie jak się mówi? Gdzie teraz znajduje się twoja grupa?

– Żołnierze grupy taktycznej Białoruś są rozrzuceni po różnych batalionach wzdłuż całej linii frontu od Mariupola do Awdijewki. Na froncie jest mniej więcej spokojnie, ale podobnie jak wcześniej w kierunku awdijewskim – strefa przemysłowa, droga na Debalcewe – w tych miejscach od czasu do czasu toczą się walki.

Wróg wykorzystuje artylerię, haubice – w tym kalibru 1200 mm, które są zabronione na mocy porozumień mińskich. Nie można mówić o pełnym zawieszeniu broni.

– Białoruskie władze niejednokrotnie groziły ochotnikom odpowiedzialnością karną. Jak długo nie byłeś w ojczyźnie? Jest tam odczuwalne niebezpieczeństwo?

– I do mnie, i do innych chłopaków zimą i wiosną przychodzili do domów, robili rewizje. Zabierali telefony, tablety. W rzeczywistości to śmieszne. Nie wiadomo, po co się to robi. Widzę w tym tylko presję psychiczną wywieraną na rodziców.

Jasne, że do matki nie będę pisać haseł i odzewów, co gdzie się dzieje, jakie planujemy operacje.

Piszę, że jestem żywy i zdrowy, że coś zjadłem. Zabierać komputer po to, żeby przeczytać taką korespondencję – to śmieszne. W domu nie byłem 2,5 roku i w związku z postępowaniami karnymi, które nam grożą dopóki jest Łukaszenka, wrócić do ojczyzny nie mogę.

– Pojechałeś na Ukrainę, kiedy miałeś 20 lat. Po co młody Białorusin pojechał na wojnę do sąsiadów?

– Pojechałem wtedy, kiedy zabito Michasia Żyznieuskiego na Majdanie. Wcześniej obserwowałem wydarzenia w Internecie, sympatyzowałem Ukraińcom i wspierałem ich. Rozumiałem, że naród ukraiński walczy o swoją wolność.

Żyję zgodnie z zasadą, że kiedy u brata płonie chata, to brat go nie rabuje, ale go ratuje.

28 sierpnia będzie rocznica śmierci naszego towarzysza broni Alesia Czarkaszyna, który zginął w walkach pod Wołnowachą. Chciałbym przypomnieć, że w rocznicę na jego grobie zostanie ustanowiony pomnik. Wzywam wszystkich chętnych, którzy chcieliby wesprzeć rodzinę Alesia i uczcić jego pamięć, aby tam przyszli.

 


Rozmawiał Usiewaład Szłykau, belsat.eu

Aktualności