Białoruska bomba ekologiczna - z polecenia prezydenta


Dziennikarze śledczy Biełsatu zarejestrowali proces nielegalnego usuwania toksycznych odpadów z państwowych chlewni i przyłapali prezydencką inspekcję na fałszowaniu wyników analiz. Eksperci mówią, że katastrofa ekologiczna jest tylko kwestią czasu.

Odnowienie pogłowia świń, które podczas afrykańskiego pomoru świń zmniejszyło się o połowę, to sprawa wagi państwowej. Tak powiedział Alaksandr Łukaszenka dwa lata temu. Miejscowe władze bez zwłoki rzuciły się do wykonywania zadania, bez względu na koszty. Co z tego wyszło? W sowchozie Dworyszcza w rejonie lidzkim ofiarą „świniobicia” padło środowisko naturalne. Szczególnie rzeka Żyżma.

– Tam setki, czy tysiące ludzi nad Żyżmą mieszkają i te ścieki to, wiadomo, straszna sprawa – mówią miejscowi.

W normalnym stanie system oczyszczania w państwowej chlewni pracuje w sposób następujący: wprost spod świń fekalia wymywane są wodą. Przez otwory z kratami w podłodze gnojówka trafia do wewnętrznego rezerwuaru, gdzie przechodzi tak zwane oczyszczanie mechaniczne – oddzielenie wody i frakcji stałych. Potem czystsza, ale wciąż toksyczna ciecz trafia rurami z mechanicznego do biologicznego odstojnika, który znajduje się poza kompleksem i wygląda jak zbiornik wodny. Tak wodę oczyszcza ze szkodliwych substancji aktywny muł i dopiero potem można ją wykorzystać w charakterze nawozu, w połączeniu z innymi substancjami. Przed wylaniem jej wprost do wód płynących, potrzebne jest jeszcze oczyszczanie chemiczne.

Prezes sowchozu Lidzki, do którego należą chlewnie w Dworyczach twierdzi, że produkcja idzie bez przeszkód i wszystkie normy ekologiczne są spełniane.

Ale, jak odkryła nasza grupa zdjęciowa, jeżeli nawet odstojnik pracuje, to tylko pierwszy, mechaniczny. Bo widać, że odstojnik biologiczny, nazywany także polem filtracji, jest od dawna porzucony. Pole filtracji nie działa. Droga, którą wcześniej jeździły traktory, jest teraz zarośnięta do pasa.

Obecnie nieoczyszczony biologicznie świński gnój jest zabierany bezpośrednio z odstojnika mechanicznego przy chlewniach i rozwożony traktorami po okolicy. Gnojówka przenika do wód gruntowych, systemu melioracyjnego i miejscowej rzeki.

– Jest w tym masę bakterii kałowych. To po prostu pałeczki okrężnicy – twierdzi Dzmitryj Staniewicz, dyrektor firmy RadalitAkwa, która dostarcza osprzęt filtrujący.

Poza zatruwaniem wody zarazkami, gnojówka w takich ilościach zużywa nadzwyczaj dużą ilość tlenu, po prostu dusząc mieszkańców wodnego ekosystemu.

W pogoni za podniesieniem wskaźników pogłowia, szefostwo kompleksu chlewni Dworyszcza uznało ochronę środowiska za sprawę drugorzędną, niewartą dodatkowych wydatków, i przez lata zatruwało okolicę, zanieczyszczając gnojem pola i rzekę.

(Brak) działania miejscowych władz

Jak dotkliwe straty poniosło środowisko i dlaczego miejscowe władze były bezczynne? By to sprawdzić, postanowiliśmy sami stanąć w kolejce i sprawdzić, jak działa biurokracja. Oto, co uzyskaliśmy.

Na początku skontaktowaliśmy sie z miejscowym laboratorium kontroli analitycznej. Przyznali tam, że problem istnieje. W Lidzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska powiedziano nam, że o zanieczyszczeniu niczego nie wiedzą. Ale następnego dnia wysłali grupę terenową dla sprawdzenia informacji. Ci stwierdzili obecność gnojówki w systemie melioracyjnym, który wchodzi w skład dorzecza Żyżmy.

Jednak inspektorzy, zarówno rozmowie z Biełsatem jak i w lokalnej prasie zaprzeczyli, że rzeka jest skażona. Centrum epidemiologiczne zaprzecza nawet zatruciu kanału melioracyjnego, które wykryła inspekcja. Co prawda, swoją opinię centrum oparło jedynie na obserwacji wizualnej.

Wydawać by się mogło, że informacje się nie potwierdziły, albo administracja fermy świń wstrzymała zanieczyszczanie. Jednak nasza redakcja otrzymała dokument, którego władze nie planowały prezentować publicznie: wnioski lidzkiej miejskiej i rejonowej Inspekcji Ochrony Środowiska na podstawie Międzyrejonowego Laboratorium Kontroli Analitycznej przeszły najbardziej pesymistyczne oczekiwania.

DECYZJA Z DNIA 9.08.2017 „O NARUSZENIU USTAWY O OCHRONIE ŚRODOWISKA”

Lidzkie Międzyrejonowe Laboratorium Kontroli Analitycznej, w związku z ujawnionym podczas inspekcji faktem zanieczyszczenia ściekami z chlewni informuje, że zarejestrowano przekroczenie koncentracji BZTn o 29,04 razy, zawiesiny 3,14 krotnie, ChPK 8,29 razy, amoniaku o 260,55 razy, jonów fosforu o 305,5 razy.

Co oznaczają te liczby?

– Najniebezpieczniejsze jest, oczywiście, BZTn – biologiczne zapotrzebowanie tlenu. Wszystko to, co gnije, doprowadza do zakwitu cieków wodnych. Zmniejsza się także koncentracja tlenu. Bez tlenu organizmy wodne giną – komentuje Dzmitry Stankiewicz.

To nie jest osamotniony przypadek

Eksperci ostrzegają: problem z oczyszczalniami ścieków w starych fermach świń jest ogromny. Ale często występuje też w nowo powstałych. Mieszkańcy wsi pod Mołodecznem od lat walczą z niekontrolowanym zanieczyszczaniem, które jest sprawką chlewni podlegającej miejscowej piekarni.

Mieszkańcy wsi znajdujących się niedaleko fermy świń Trajpl w rejonie wołożyńskim swoją bitwę już przegrali.

– Wieś Makryczauszczyna została tak zalana gnojem, że niczego tam już nie ma. Była rzeczka – zalana gnojem. Było jezioro – zalane obornikiem. Aż ludzie pouciekali – mówi Michaił Biekisz, mieszkanie wsi Pałaczany pod Mołodecznem.

Dlaczego więc władze nie mogą albo nie chcą powstrzymać zanieczyszczania rzeki Żyżmy i Niemna, do którego wpada?

– Trzeba realizować program żywnościowy. Zamknąć chlewni nie można, tym bardziej, że kilka lat temu prezydent swoją rewolucyjną odezwą wezwał do odnowienia pogłowia świń w kraju – tłumaczy Ina Harmel, redaktor naczelna portalu Agrolive.by.

Lidzka Inspekcja Ochrony Przyrody wezwała szefa sowchozu Lidzki do złożenia wyjaśnień i podpisania protokołu. Okazało się, że kary płacił on już nie raz, ale praktyki swojej nie zaniechał.

W warunkach kryzysu ekologia jeszcze bardziej straciła na znaczeniu. Według państwowego rejestru wodnego, odprowadzanie nieoczyszczonych ścieków tylko w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosło na Białorusi dwukrotnie – do 9 milionów ton rocznie.

Oczyszczać, czy płacić kary?

Producenci oczyszczalni zaznaczają, że do dzisiejszego dnia skuteczność takich urządzeń wzrosła, a koszty zmalały. W ten sposób, gdyby władze karały trucicieli zgodnie z obowiązującym prawem, byłoby im wygodniej inwestować w oczyszczalnie, niż płacić kary.

– Gdy odejmiemy wydatki na kanalizację i to, co płacą za przekraczanie norm, to oczyszczalnie powinny się spłacić w ciągu 4 do 8 lat – uważa Dzmitryj Stankiewicz.

I nawet w przypadku strat po stronie państwowych chlewni, państwu wygodniej dać subsydia na budowę oczyszczalni, niż ponosić ekonomiczne straty wynikające z zanieczyszczenia. A skażona woda to problemy zdrowotne u ludności i dodatkowe wydatki na jej oczyszczanie.

Problem tkwi jednak w tym, że pionowa struktura władzy nie jest w stanie pilnować wykonania kilku zadań równocześnie. Walczy się tylko o te wskaźniki, które Alaksandr Łukaszenka nazwał priorytetowymi, a niewykonanie innych, jest albo ukrywane, albo fałszowane.

Problem systemowy

W pogoni za narzuconymi normami, białoruskie fermy świń, głównie państwowe, ignorują ustawy o ochronie środowiska i bezwzględnie zanieczyszczają środowisko naturalne, wylewając nieoczyszczone świńskie odchody do rzek i bagien. Władze publicznie kłamią o wynikach badań i zatajają sytuację.

Specjaliści tłumaczą – problem jest systemowy. Bo przy braku podziału miejscowej władzy na wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą, realną możliwość wpłynięcia na łamiących prawo ma tylko administracja prezydenta.

Ale, jak wykazało nasze śledztwo, prezydencka inspekcja sama przemilcza problem i fałszuje wyniki analiz. Jedynym ukaranym w tej sprawie, na dzień dzisiejszy, jest dziennikarz, który naświetlił sytuację. Przy czym, zatruwanie wód przyjmuje rozmiar katastrofy ekologicznej.

Stanisław Iwaszkiewcz, Biełsat

Aktualności