"Armia Krajowa nie robiła Chatyniów". Historyk Mielnikau opowiada o drażliwych fragmentach polsko-białoruskiej historii


[vc_row][vc_column][vc_video link=”https://youtu.be/LRVl6RqlLQI?t=7m6s”][vc_column_text]Podczas spotkania z marszałkiem Senatu RP Aliaksandr Łukaszenka powiedział, że oba kraje łączy “bliska, a czasem wspólna historia”, a Białoruś będzie “zawsze otwarta” dla zachodnich sąsiadów. O Armii Krajowej, Berezie Kartuskiej i białoruskich spadochroniarzach w brygadzie Sosabowskiego z historykiem Iharem Mielnikawem rozmawiał Siarhiej Pieliasa.

Jakie pytania dotyczące wspólnej przeszłości mogą pojawić się zarówno u Polaków, jak i Białorusinów? 

Najważniejsze jest XX stulecie, II wojna światowa i to, co towarzyszyło tej wojnie: wydarzenia z września 1939 roku, białoruska lista katyńska – tragedia prawie trzech tysięcy obywateli II Rzeczpospolitej, którzy zniknęli na terytorium Białorusi. Mnóstwo osób było deportowanych, wysiedlonych. Historia tych ludzi interesuje dziś Polaków i, bezsprzecznie, Białorusinów. Warto nadmienić, że Armia Krajowa i jej działalność są do dziś tematem ważnym dla Białorusinów.

W białoruskim podręczniku do historii dla 10 klasy jest napisane, że Armia Krajowa spaliła dwie wsie, a jej ofiarą padło około 10 tysięcy Białorusinów. Część historyków uważa jednak, że jest to nieprawda, że takiej liczby ofiar AK nie było. Czy historia AK jest na Białorusi naświetlona obiektywnie?

Jest to spadek ZSRR: mity, które stworzyli radzieccy historiografowie po prostu przeszły do białoruskiej historiografii. Zbrodnie po stronie partyzantów, polskich i radzieckich, były. To była wojna partyzancka. By mówić o tej konkretnej sytuacji, to trzeba ją zbadać i zobaczyć, co dokładnie się tam odbyło. “Akowcy” dokonywali zbrodni, w tym też zabijali Białorusinów. Ale trzeba zbierać fakty, by gołosłownie nie mówić o tym, że “palili wioski”.

Gdy mówimy “spalone wsie”, przed oczami staje Chatyń [białoruska wieś spalona przez rosyjsko-ukraińskie Sonderkomando SS. Przez nazwę zbliżoną do Katynia, wieś ta stała się w ZSRR symbolem zbrodni hitlerowskich – miało to przekonać opinię międzynarodową, że Katyń i Chatyń to jedno, przyp. red.]. A w rzeczywistości “akowskich” Chatyniów nie było. Były zbrodnie, ale należy pamiętać, że były i prowokacje. Strona sowiecka nie traktowała polskiej partyzantki jak uczestnika walki przeciwko nazistom, a Panomarienko [dowodzący z Moskwy sowiecką partyzantką na Białorusi, przyp. red.] wzywał do walki z “akowcami”. O tym w białoruskich podręcznikach do historii nie napiszą, a warto by było.

17 września 1939 roku jest dla Polaków ciosem w plecy, a dla Białorusinów to data połączenia Zachodniej i Wschodniej BSRR. Czy ta sprawa jest tematem do kłótni miedzy polskimi i białoruskimi historykami?

Historycy rozumieją już, co to były za wydarzenia, i ja zawsze mówię, że bez 17 września współczesnej Białorusi zwyczajnie by nie było. Ale warto pamiętać, jakim kosztem odbyło się to połączenie: ile osób zabito i deportowano.

Chociaż, z drugiej strony, staliśmy się 10-milionową republiką i z nami zaczęto się liczyć nawet na Kremlu.

Teraz najważniejszym jest, by państwo białoruskie i polskie zaczęły rozumieć, że była to tragedia, związana z II wojną światową, ale tereny te, choć związane z Polską, były też białoruskie.

W międzywojennej Polsce oficjalnie mieszkało około miliona Białorusinów, a możliwe, że nieoficjalnie było ich znacznie więcej. Wywoływało to  napięcia: polityka mniejszościowa w stosunku do Białorusinów nie była do końca spójna. Ówczesne władze stosowały też represje, których symbolem stała się Bereza Kartuska. Ile w historiografii jest prawdy, a ile fikcji, gdy mówimy o tym obozie koncentracyjnym? 

Wywołałeś ten bolący temat, który polscy historycy uważają za moment problematyczny w naszej wspólnej historii.

Bereza to mit, który był aktywnie wykorzystywany w białoruskiej sowieckiej propagandzie. Nie jest to najpiękniejsza strona z historii Polski, ale nie był to obóz koncentracyjny, a osób odosobnienia: nie trzymano tam ludzi latami, a kilka miesięcy. Tam rzeczywiście umarło kilka osób: ludzi byli tam trzymani w ciężkich warunkach. Ale warto pamiętać, że w BSRR w tym czasie był GUŁAG. Gdy białoruscy inteligenci trafili do Berezy Kartuskiej, mogli odsiedzieć swoje i dalej żyć.

Gdy białoruski inteligent trafił w ręce NKWD, kończył swoje życie w Kuroparach, albo Gułagu.

Ten temat warto zbadać głębiej i naświetlić szerzej: w Berezie Kartuskiej siedzieli i kryminaliści, którzy potem wychodzili i mścili się na Polakach, jak i inteligenci, tak białoruscy, jak i polscy, którzy byli zmuszani do przejścia przez ten horror.

W tym roku miał miejsce przełom na poziomie międzynarodowym – Makiej [minister spraw zagranicznych Białorusi, przyp. red.] przekazał ministrowi spraw zagranicznych Polski szereg dokumentów, które dotyczyły losów wielu Polaków z terenów Białorusi. 

Teraz Instytut Pamięci Narodowej chce postawić tablicę pamiątkową na kurhanie w twierdzy Twierdzy Bobrujsk – miejscu pochówku “dowborczyków” (żołnierzy I Korpusu Polskiego w Rosji, który generał Józef Dowbor-Muśnicki stworzył z żołnierzy polskich wziętych do carskiej armii, przyp. red.]

Piszesz teraz nową książkę – o Białorusinach, którzy uczestniczyli w wyzwalaniu Holandii w składzie polskiej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Opowiedz o tym projekcie.

To całkiem interesujący kawałek naszej historii. Dużo wiemy od “andersowcach” i II Korpusie Polskim, ale udział naszych spadochroniarzy w operacji “Market Garden” i wyzwalaniu Holandii we wrześniu 1944 roku wypadł z białoruskiego kontekstu historycznego. Mnóstwo Białorusinów pozostało na zawsze na holenderskiej ziemi.

Polski wątek tej historii jest już znany, a wątek białoruski rozpoczynam w swojej książce, która wyjdzie na wiosnę. Będzie tam masę materiałów i zdjęć – mam nadzieję, że zainteresuje ona Białorusinów.

Całą rozmowę Siarhieja Pieliasy z Iharem Mielnikowem można zobaczyć po białorusku w naszym materiale wideo.

Aktualności