Dlaczego białoruski uchodźca polityczny spalił Polsce dwa domki letniskowe


Siarhej Panamarou od półtora miesiąca przebywa w polskim areszcie. Opozycjonista przyznał się do spalenia dwóch domków letniskowych należących o innego białoruskiego uchodźcy. Przyczyną tego czynu były nieporozumienia na tle finansowym.

Poszkodowanym jest grodzieński biznesmen i działacz opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Dzmitry Surba, który w 2009 r. uciekł z Białorusi. Oskarżono go tam m.in. o kradzież mienia i chuligaństwo. Opozycjonista twierdzi, że oskarżenie zostało sfabrykowane – on sam otrzymał status uchodźcy w Polsce.



Wersja poszkodowanego

Surba opowiedział Biełsatowi, jak z jego perspektywy wyglądał konflikt z Panamarouem.

Po przyjeździe do Polski Panamarou miał pracować jako wolontariusz w fundacji Surby „Odwarta Białoruś” w charakterze redaktora strony internetowej. Surba miał udzielać mu wsparcia finansowego „z własnych środków”. Potem jednak, gdy szef fundacji odmówił mu pomocy, doszło do kłótni. Panamarou miał na stronie internetowej zamieszczać niepochlebne komentarze nt. działania organizacji. W ten sposób współpraca została zerwana. Po dwóch latach Surba, dowiedziawszy się o życiowych problemach byłego współpracownika fundacji, miał ponownie zaprosić do współpracy Panamaroua, by wesprzeć go w ciężkiej sytuacji.

Biznesmen zajmuje się stawianiem domów z bali sprowadzonych z Białorusi. Zatrudnił Panamaroua w charakterze cieśli na budowie w okolicach miasteczka Jedwabno na Mazurach, z płacą 15 zł za godzinę. Jednak, jak podkreśla Surba, Panamarou nie wykonywał należycie swoich obowiązków, miał kłopoty z alkoholem i konfliktował się z członkami swojej brygady. Surba wtedy zaprzestał wypłacać mu pieniądze i miał poprosić sprzedawczynię w lokalnym sklepie, by wydawać mu żywność i potrzebne rzeczy na kredyt, który on regularnie spłacał.

Później biznesmen postanowił jednak zwolnić kłopotliwego pracownika, o czym opowiedział kilku osobom. W dniu urodzin Panamaroua Surba z dwójką innych Białorusinów przyjechali na plac budowy, gdzie zastali go kompletnie pijanego. Surba twierdzi, że od jednego z Białorusinów Panamarou dowiedział się, iż następnego dnia zostanie zwolniony, w związku z czym zaczął wysyłać SMS- y z pogróżkami i wydzwaniać do pracodawcy. Ten jednak nie odbierał telefonu wiedząc, co usłyszy. Rano okazało się, że spłonęły dwa domki, a Panamarou został zatrzymany przez policję.

Wersja żony aresztowanego

Na portalu „Biełaruskij partyzan” pojawił się z kolei komentarz żony Panamaroua.

Od 2010 r. Siarhej Panamarou mieszkał pod Warszawą, gdzie wynajmował pokój i pracował u Polaków. W lipcu 2013 r. zaczął przyjeżdżać do niego Dzmitry Surba i namawiał do przeprowadzki na Mazury, gdzie Surba kupił kawałek ziemi, na którym zamierzał budować domki letniskowe. Obiecał kwaterę i pensję. W rzeczywistości zakwaterował go w dziurawym baraku, pieniądze wypłacał nieregularnie. Panamarou musiał gotować jedzenie na ognisku. Dopóki było ciepło – mył się w jeziorze. Miejscowa sprzedawczyni z litości dawała mu jedzeni na kredyt. Wszystko to odbywało się w wiosce pod Szczytnem. Innej pracy Panamarow nie mógł znaleźć, ani wynająć mieszkania. Mógł mieszkać w hotelu nad jeziorem, ale do tego potrzebne były pieniądze. Nadeszła jesień, w perspektywie zima – w baraku nie da się przetrwać zimy. Na powrót były potrzebne pieniądze. Nerwy nie wytrzymały” – pisze Swiatłana Panamaroua.

W połowie września sąd rejonowy w Szczytnie wydał zgodę na dwumiesięczny areszt Siarheja Panamaroua. Jeżeli śledczy uznają, że było to celowe podpalenie, mężczyźnie grozi nawet do 10 lat więzienia.

Panamarou został w czasach sowieckich dwukrotnie skazany na karę wiezienia. Jak twierdzi, po raz pierwszy za uderzenie w twarz zastępcy komendanta Wojskowej Komendy Uzupełnień, po raz drugi na 12 lat łagru za zabójstwo prześladującego go pracownika KGB. Został zwolniony na mocy amnestii w 1989 r.

Jb/Biełsat

www.belsat.eu/pl

Aktualności