Polska ambasada pomaga szpitalowi onkologicznemu w Baraulianach


W jednej szpitalnej sali mieszka czwórka dzieci chorych na raka. W nocy słychać jak cicho płaczą z bólu, komuś robi się niedobrze po chemioterapii. “W szpitalu w Baraulianach to norma” – mówi Ludmiła, matka 8 letniego Jahora – w takich warunkach mieszkają setki dzieci razem z rodzicami. Szpital nie może zapewnić rodzicom noclegu – często mieszkają oni z dziećmi w wieloosobowych salach.Szpital w Baraulanach jest nowoczesny jednak brakuje w nim miejsc, fot. belsat.eu Szpital w Baraulanach jest nowoczesny jednak brakuje w nim miejsc, fot. belsat.eu

Tata nocuje w samochodzie

Jahor pochodzi z Baranowicz i latem przeszedł terapię w dziecięcym centrum onkologicznym. Przy wsparciu organizacji Dzieci w Potrzebie udało mu się zorganizować pobyt we włoskim sanatorium. Teraz przygotowuje się do rozpoczęcia roku szkolnego Jednak mało kto wie co przeszedł zmagając się z chorobą. Onkologiczne centrum w podmińskich Baraulianach to trzeci pod względem wielkości w świecie szpital dziecięcy specjalizujący się w leczeniu nowotworów.

Uciec od cierpienia

„Jak może zdrowieć mały człowiek, gdy co dzień widzi jak cierpią inne dzieci i słyszy ich płacz. Dla dzieci, które rozeszły terapię po prostu konieczne jest by psychicznie oderwać się od szpitalnej codzienności” – podkreśla matka Jahora Ludmiła – „Bardzo ważne, żeby obok był ktoś bliski. Gdy leczyliśmy Jahora – mieszkałem z nim w sali szpitalnej a jego tata nocował w samochodzie.”

Koszty nie do udźwignięcia

Rodzice małych pacjentów próbują we własnym zakresie znaleźć kwatery. Szczególnie jest palący problem dla tych rodziców, których dzieci leczą się w szpitalu w systemie dziennym. Muszą oni codziennie rano przywieźć dzieci na terapię. Ci, którzy nie maja samochodów dosłownie na rękach przywożą pacjentów transportem miejskim. Wynajęcie mieszkania w pobliżu szpitala to niemały wydatek dla przeciętnego Białorusina, cena miesięcznego wynajmu wynosi nie mniej niż 300 dol. Gdy dodać do tego koszty dowozu, lekarstw, jedzenia, dla niektórych są to wydatki nie do udźwignięcia. Białoruskie władze nie mają pieniędzy, by zbudować dodatkowy korpus z 115 łóżkami dla rodziców małych pacjentów. Pojawił się jednak pomysł zbudowania osiedla 20 dwurodzinnych domków przenośnych.

Trzy próby

Koordynatorka organizacji Dzieci w Potrzebie Alena Lohutowa – podkreśla, że projekt udało się ruszyć z miejsca dopiero za trzecim razem – szpital i ministerstwo zdrowia informowało, że na realizację pomysłu nie ma pieniędzy. Na szczęście pojawili się sponsorzy. Organizacja zaprosiła na zagranicznych dyplomatów na zorganizowane dla dzieci Święto Uśmiechu. Zaproszenie przyjęła również żona polskiego ambasadora i to dzięki jej udało się otrzymać pierwsze fundusze. Ambasada Polski przekazała 37 tys. euro na pierwszy domek i plac zabaw dla dzieci. Aktywiści organizacji mają nadzieję, że spowoduje to zainteresowanie innych sponsorów.

“Łyk świeżego powietrza”

Mamie Jahora bardzo podoba się ten pomysł. „To bardzo dobry pomysł szczególnie dla zdrowiejących dzieci. Pobyt po za szpitalem to jak łyk świeżego powietrza, a jeśli sytuacja się pogorszy zawsze obok jest klinika.”

Zbudowanie jednego domku kosztuje 25 tys. euro. Wy środku będą znajdować się dwa oddzielnie dwuosobowe pokoje, dwie łazienki i wspólna kuchnia. Będzie można w nim mieszkać nawet w 25 stopniowe mrozy. Postawienie jeszcze takich 19 domków jest o wiele tańsze niż budowa wielorodzinnego budynku.

Wieczni mazgaje

Alena Lohutowa obawia się jednak, że na Białorusi takie pieniądze mogą się nie znaleźć. „Co miesiąc przez szpital przechodzą setki chorych dzieci – nie jest to tylko osobista spraw ich rodziców. Przecież oni maja również swoich krewnych i nie wierzę, że wszyscy są na tyle biedni, żeby jedynie brać, a nic nie móc dać. Mamy w kraju i biznesmenów i ludzi po prostu zamożnych. Czasem wydaje mi się, ze my Białorusi jesteśmy narodem zawodowych mazgajów, którzy umieją jedynie skarżyć się i czekać na pomoc z zagranicy.” – dodaje w rozmowie z Biełsatem.

Jb/Biełsat

www.beslat.eu/pl

Aktualności